czwartek, 29 października 2015

Minčol w Górach Czerchowskich - kolejny szczyt zdobyty :)

Niektórzy ludzie z utęsknieniem czekają aż będzie weekend. Ja zazwyczaj czekam na poniedziałki bo dla mnie to czasem taki początek "weekendu". Całą sobotę i niedzielę spędziłam w pracy - spoglądając przez okno myślałam sobie o tych, którzy ruszyli na rower. Taka pogoda - nic tylko pozazdrościć :).

W niedzielę późnym wieczorem zapadła decyzja, że jedziemy na Słowację. Tuż po północy miałam już wszystko przygotowane do jazdy. Na sen za wiele czasu nie pozostało, ale zawsze to coś. O godzinie 6:00 wyjechaliśmy z Limanowej do miejscowości Šarišské Jastrabie. Po drodze zaopatrujemy się w jakiś prowiant, śniadanie na parkingu, a następnie na rower :).


Przekraczamy granicę.
Naszym celem jest Minčol (1157 m) – najwyższy szczyt Gór Czerchowskich, który należy do Korony Beskidów - jest  to pasmo górskie w Beskidach na Słowacji. Długość pasma wynosi 29 km, maksymalna szerokość – 17 km. Od północnego zachodu Góry Czerchowskie na krótkim odcinku graniczą z polskim Beskidem Sądeckim, od północnego wschodu i wschodu – z Pogórzem Ondawskim, od południa – z Kotliną Koszycką, od południowego zachodu – z Bachureniem, od zachodu – z Górami Lewockimi.



Na początku trasy spotykamy trochę ludzi, którzy udawali się do pracy i radzili nam którędy będzie łatwiej wyjechać. Nam jednak nie chodziło o to żeby jechać asfaltową drogą. Wkraczamy na żółty szlak. Szerokie drogi, większość do wyjechania chociaż czasem trzeba było popchać rower. Pogoda nie była może wymarzona, ale też nie było powodów żeby narzekać :). Kurtka awaryjna w plecaku jednak musiała być - chociaż i tak jej nie użyłam.

Trochę zjechaliśmy ze szlaku i dotarliśmy do prawosławnej kapliczki.
Jadąc nie mogłam się nadziwić jaka jesień jest piękna. Mam wrażenie, że dawniej chyba takich rzeczy nie dostrzegałam :).

Nerwusek :)

Tak naprawdę mogłabym jechać gdziekolwiek byleby razem :)

Przepis na idealny dzień :)

 Na Przełęczy pod Mincolem ktoś postanowił zostawić buty.

Przełęcz pod Mincolem.

Po niecałych 3 godzinach Minčol został zdobyty. Wybierając się na Słowację zawsze kupuje sobie jednodniowe ubezpieczenie w góry - koszty ewentualnej akcji ratowniczej są ogromne. Tym razem było już za późno żebym mogła to gdzieś dostać -telefonicznie niestety nie udało się załatwić. 
Razem z M. stwierdziliśmy, że nie ma co ryzykować i zrezygnowaliśmy z dalszej jazdy. Pogoda też jakby się trochę pogarszała.


Na szczycie wznosi się betonowy obelisk, na którym widnieją herby trzech miast – siedzib powiatów, których granice stykają się na wierzchołku Minčola: Bardiowa, Preszowa i Starej Lubowli. Czwarta tablica upamiętnia XXVI zlot słowackich turystów w 1979 r


 W dół zjeżdżaliśmy niebieskim szlakiem. Widoki dookoła niesamowite. Te wszystkie odcienie jesieni trochę przypominały mi krajobraz Bieszczad.

Zjazd z Mincola.

Dywan liści :)
Po zjeździe z Mincola docieramy nad jakąś miejscowość. Tam jeszcze trochę krążymy po okolicznych pagórkach.




Końcowy odcinek pokonujemy asfaltem i po około 18 km docieramy do samochodu.

Ciekawe "hopki" :D
 Jadąc samochodem podziwiam widoki i gdzie się da pstrykam zdjęcia :)

Po drodze mijamy ruiny zamku.
Dzień był jeszcze długi więc szkoda go zmarnować. Pojawiają się pomysły żeby wyskoczyć na rowerze na Radziejową - szczyt w Beskidzie Sądeckim lub może na basen. Obie propozycje chociaż bardzo kuszące to nie przypadły mi jakoś specjalnie. Powiecie, że jestem nienormalna, ale dawno nic nie remontowałam i stwierdziłam, że tego mi właśnie brakuje. Manewrowanie taczkami i wywożenie gruzu też może być całkiem satysfakcjonujące wbrew pozorom :).


P.S. W Górach Czerchowskich już kiedyś byłam :). To właśnie tam "skasowałam" swój pierwszy kask. 

Więcej poczytacie tutaj: http://camilla14a.blogspot.com/2014/04/cergov.html 

Pozdrawiam
Kamila :)

poniedziałek, 19 października 2015

Plany kontra rzeczywistość...wyprawa rowerowa w Beskid Sądecki :)

Plany planami, a życie życiem. Miało być aktywnie, a tymczasem jest tak leniwie, że szok. Od 1 października chciałam na nowo powrócić do intensywnego biegania...i co? Przez swoją nieuwagę nadepnęłam na deskę z gwoździem. Chodzenie sprawiało taki ból, że musiałam wspomóc się kulą. O dziwo jazda na rowerze była mniej kłopotliwa więc ze znajomymi wybrałam się pewnego dnia na wycieczkę rowerową. Oprócz tego było jeszcze kilka mniejszych wypadów po mojej okolicy. Kilka razy udało się pobiegać...i odczuwam teraz skutki w postaci przeziębienia.

Wracając do trasy :)

Z Limanowej wyjechaliśmy samochodem do miejscowości Krościenko. Piękna jesienna pogoda przyciągnęła wtedy tłumy turystów. Znajdujemy wolne miejsce na parkingu, ściągamy rowery z bagażnika i jazda. Na początek monotonny asfaltowy odcinek, a później wkraczamy na zielony szlak. Przypominam sobie, że już kiedyś tutaj byłam, ale zapamiętałam to całkiem inaczej. Droga, która kiedyś była zaledwie wąską ścieżką dzisiaj jest "świetnym" miejscem do jazdy samochodami osobowymi, motorami i innymi. Uroki "Enklawy aktywnego wypoczynku".

Wieża widokowa w oddali.
Naszym celem było zdobycie szczytu Koziarz (943 m) – szczyt w grzbiecie głównym Pasma Radziejowej w Beskidzie Sądeckim. Znajduje się w zachodnim końcu tego pasma, pomiędzy Jaworzynką (936 m) a Suchym Groniem (855 m).

Widoki po drodze :)
Mój humor w tym dniu nie był najlepszy. Nawet piękne widoki i czekolada nie były w stanie go poprawić :(.

Widoki z wieży.
Po jakimś czasie docieramy na szczyt Koziarz. Wychodzimy na nowo powstałą wieżę widokową, która powstała w ramach wyżej wspomnianego projektu. Estetyką wieże mają odwoływać się do drewnianych kościołów gotyckich w regionie. Więcej na ten temat możecie poczytać tutaj: 
klik

Jak oceniam wieżę? Myślę, że każdy bez problemu na nią wyjdzie. Schody po których chodzi się na co dzień chyba są bardziej strome od tego co tam zastaniemy :). Inwestycja z wieżą jak najbardziej na plus, szkoda jedynie dróg, które zostały potraktowane przez ciężki sprzęt. Zjazd w dół...nie wiedziałam, że na swoim rowerze potrafię jechać z taką samą prędkością jak goście na motorach...tyle, że oni jeździli sami nie wiedząc czego chcą bo jeździli tam i z powrotem.


Z Gosią :)

Po dotarciu do samochodu jeszcze jedna fotka z widokiem na Dunajec i jazda do domu. Trasa liczyła około 25 km. Była to skrócona wersja tej wycieczki - http://camilla14a.blogspot.com/2014/07/byszcz-dzwonkowka-luban-czyli-enduro.html Tam to się dopiero działo :)

Mój Nerwusek :D
Zapakowani i do domu :)

Pozdrawiam
Kamila :)

środa, 7 października 2015

IV Półmaraton Limanowa Forrest - "Hardkorowa reaktywacja" :)

W sobotę 26 września odbyła się IV edycja Półmaratonu Limanowa Forrest. Zapisałam się kilka dni przed startem tym samym rezygnując z Małopolskiej Ligi Kolarskiej. Jak to mówią są rzeczy ważne i ważniejsze, a dla mnie Forrest był w tym momencie najważniejszy. W tamtym roku niestety półmaraton się nie odbył, ale teraz nastąpiła reaktywacja i mam nadzieje, że tak już zostanie.

Dzień przed startem był dość intensywny...pomyślicie, że pewnie kręciłam na rowerze od świtu do nocy. Nic z tych rzeczy. Rano praca, a następnie coś co ostatnio mnie pochłonęło bez reszty czyli remont :D. 

Całą noc padał deszcz...spoglądam rano przez okno - to samo. Dzwonię do znajomych z biura zawodów żeby się upewnić czy wyścig się odbędzie. Wiadomość od R., który miał mnie zawieźć rowerem do Limanowej "Jesteś pewna?". No nie jestem pewna, ale na wszelki wypadek zadzwonię do niego i go okrzyczę jak może tak pisać... :D.

Rower zapakowany, kurtka puchowa, różowa, żółta i niebieska też. Tak, zabrałam kilka na wszelki wypadek - kobieta zmienną jest. 

Odprawa techniczna.
Tuż po godzinie 10:00 nastąpił start kategorii MTB, w której wystartowałam ja i 4 rowerzystów. Było trochę więcej osób na liście, ale najwidoczniej kiepska pogoda odstraszyła. Około 10 minut później wystartowali biegacze. Spoglądając na innych zawodników zastanawiałam się czy nie powinnam była ubrać coś cieplejszego. Jak się okazało ubrałam się w sam raz - podczas wyścigu musiałam pozbyć się nawet jednej warstwy bo było mi za gorąco pomimo ulewy. Kurtka za chwile była mokra więc jakbym jechała w stroju kąpielowym to na jedno by wyszło :D. Na początku chwilę jechaliśmy razem, ale po niecałym km każdy pojechał już swoim tempem. Gęsta mgła sprawiała, że nikogo się nie widziało. Trzeba było być ostrożnym, żeby nie zboczyć z trasy - chociaż i tak była idealnie oznaczona to miałam dwa momenty gdzie musiałam się zatrzymać i rozejrzeć dookoła. Trasa wiodła Pasmem Łososińskim czyli teoretycznie moje okolice, ale jak to zawsze bywa poznałam całkiem nowe drogi.


Przed nami 21 km :) Specjalne pozdrowienia dla firmy KEMI SPORTS
Pamiętając Półmaraton Limanowa Forrest sprzed dwóch lat miałam pewne obawy. Wtedy jechałam zbyt szybko i skończyło się to urwaniem haka i było już po zawodach. W tym roku zaplanowałam jechać ile sił w nogach, ale bardziej rozważnie. Trasa była momentami bardzo śliska. Zjeżdżając z Góry Sałasz mocno trzymałam kierownicę żeby nie stracić panowania nad rowerem. Ostatni etap trasy to dla mnie strome podejście wyciągiem narciarskim na Łysą Górę. Wiem, że jak już tam jestem to można powiedzieć, że "jestem w domu". Całą trasę jechałam na drugiej pozycji. Ku mojemu zaskoczeniu moim oczom ukazał się przede mną pierwszy rowerzysta. Szansę żeby go dogonić były już marne, ale bez zatrzymywania się wypychałam rower pod górę. Po drodze mijali mnie biegacze, którzy doradzali mi porzucić rower i biec - dziękuje, ale z takich porad nie skorzystam :).

Jeszcze trochę i meta :)
Na metę dotarłam jako pierwsza kobieta bo innych nie było :D. A tak ogólnie to druga na 5 osób. Na mecie powitał mnie M. z kolegami, którzy obstawiali trasę półmaratonu. Pamiątkowy medal zawisł na szyi. Emocje opadły i nagle zaczęło robić się zimno. Włosy całe mokre jakbym co dopiero wyszła spod prysznica, ubrania jakby co dopiero wyciągnięte z pralki...tyle, że brudne :D.

Na mecie :)
Z górnej stacji wyciągu narciarskiego przenieśliśmy się na dolną gdzie była dekoracja zawodników i losowanie nagród rzeczowych. Tradycyjnie jak co roku razem z Asią - zawodniczka Limanowa Forrest zrobiłyśmy sobie wspólne zdjęcie w tym samym miejscu. Zabrakło nam tylko jeszcze jednej koleżanki Justyny, która miała w tym dniu bieg.

Z Asią :)
 Rower cały ubrudzony...pasuje się go pozbyć :D. Był brudny, wrócił czysty...nie pytajcie jak to zrobiłam, ale ma się te swoje sztuczki :) :).

Kruszynka spisała się na medal <3
W zawodach startuję dla tych wszystkich emocji, adrenaliny itd., ale nie będę ukrywać,  że po takiej przejażdżce lubię sobie dobrze zjeść :)

Kiełbaski :D
W końcu udało się osiągnąć czas poniżej 2 godzin :).
Do domu wróciłam około 17:00 i co...dalej jazda i remont :D.

Wyniki zawodów MTB.

Jeżeli chcecie przeczytać wspomnienia sprzed dwóch lat to zapraszam tutaj:
http://camilla14a.blogspot.com/2013/10/iii-pomaraton-limanowa-forrest.html

Tutaj ogólne podsumowanie zawodów:
http://www.forrest-limanowa.pl/aktualnosci,378.html

Pozdrawiam
Kamila :)

czwartek, 1 października 2015

"Pójdę z tobą na piechotę jeśli masz na to ochotę..." - Turbacz :)

W poniedziałek ( 14.09) razem z moimi koleżankami wybrałyśmy się na Turbacz - najwyższy szczyt Gorców. Samochodem zwanym Gepardem pojechałyśmy do miejscowości Koninki. Z parkingu ruszyłyśmy niebieskim szlakiem. Pogoda wbrew naszym wcześniejszym obawą okazała się bardzo ładna. O jak ja się cieszyłam, że wzięłam ze sobą krótkie spodenki :). Nie uszłyśmy jeszcze pół godziny, jak zaczęłam słyszeć dobiegające głosy, że dziewczyny są głodne...:D Czas więc na przerwę.



Na szlakach w tym dniu ruch był znikomy. Dziewczyny po raz pierwszy były na Turbaczu więc po czasie okazało się, że jestem kierownikiem całej imprezy :D




:)

Na Hali Turbacz na środku polany znajduje się stylizowany na wzór wejścia do szałasu polowy ołtarz z pamiątkową tablicą. Ustawiono go tutaj w 2003 r. na miejscu dawnego szałasu pasterskiego, w którym Karol Wojtyła 17 września 1953 r. odprawił mszę św. dla gorczańskich pasterzy oraz turystów.





Do schroniska zostało nam już raptem 10 minut :).



W końcu cel osiągnięty. Idziemy coś zjeść bo jeszcze czeka nas droga powrotna więc energia musi być :D
Nie ma to jak babski wypad :D



Ze szczytu Turbacza schodziłyśmy czerwonym szlakiem, a następnie zielonym prowadzącym do Koninek. Wyszła nam pętla licząca około 15 km.


Na szczycie Turbacza.
W Gorcach czuć już jesień na całego :).
"Jesień, ach to Ty... :)"
Moje ulubione <3

Wracając z powrotem do domu nie ukrywam, że dopadło nas małe zmęczenie. Super dzień spędzony w wyborowym towarzystwie :).



Pozdrawiam
Kamila :)