Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Limanowa Forrest. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Limanowa Forrest. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 lipca 2016

W strugach deszczu - relacja z biegu górskiego Limanowa Forrest ;)

Relacja z zawodów Limanowa Forrest zazwyczaj zaczynała się od słów "Niesamowity żar lejący się z nieba..." STOP! Nie tym razem :)

W niedzielę 3 lipca  w strugach deszczu wystartowałam w VIII edycji Międzynarodowego Biegu Górskiego Anglosaskiego Limanowa Forrest. Od miesiąca robiłam przygotowanie do tego biegu. Powiedziałabym, że bardziej mentalne. Za każdym razem powtarzałam sobie, że w końcu może pora iść pobiegać...kończyło się jednak na rowerze.


Pamiątkowy medal, koszulka i mój numer startowy :)
Kiedy rano spojrzałam przez okno pogoda ani trochę nie zachęcała do wyjścia. Wcale mnie to nie przerażało, a wręcz przeciwnie nawet cieszyło. Jedyne czego się obawiałam to, że na zbiegu gdzieś się poślizgnę i skończy się to nie ciekawie...pisanie czarnych scenariuszy to moja specjalność :D

Trochę technicznych rzeczy. Trasa liczy około 7 km i prowadzi na początku asfaltem, a później leśnymi drogami. Co to jest 7 km pomyślicie! Niby nic, ale kiedy dodamy te wszystkie stromizny wcale nie brzmi to już tak wesoło. Półmetek trasy znajduje się na Miejskiej Górze z Krzyżem Milenijnym. Jak wiecie często bywam tam na rowerze. Zazwyczaj wyjeżdżam drogą krzyżową - w tym przypadku tutaj zbiegaliśmy.


Tuż przed startem :)
Przed godziną 11:00 udałam się z Gosią do biura zawodów odebrać numery startowe i pakiety dla zawodników. Chwila na pogaduchy ze znajomymi i po jakimś czasie zaczęło się niecierpliwe przewracanie nogami żeby już wystartować. Kilka przysiadów i ja już jestem gotowa do biegu...naprawdę nie bierzcie ze mnie przykładu jeśli chodzi o rozgrzewkę.

Tuż przed startem minutą ciszy uczciliśmy pamięć naszych biegowych Przyjaciół. Odliczanie spikera z całym tłumem 10,9,8....emocje sięgają zenitu. I jest! Ruszamy :) Wiedząc co mnie czeka nie chce się dać ponieść emocjom i chce jakoś "spokojnie" realizować swój plan i dotrzeć do mety.


Na odcinku asfaltowym momentami muszę potruchtać, a nawet przemaszerować. Kiedy zaczyna się stromy podbieg...zazwyczaj w moich relacjach możecie poczytać o podjazdach, a nie jakiś podbiegach. Dobra więc ten podbieg to na rowerze go jeszcze nigdy nie pokonałam w całości i nie sądzę żebym tam kiedyś wyjechała - chociaż teraz kiedy to piszę brzmi to dla mnie jak wyzwanie więc kto wie. Kibice na trasie dodają energii do jeszcze bardziej zawziętej walki. Tego wyminę, tamtego wyminę...zaraz oni wymijają mnie i tak na zmianę. W końcu udaję się im uciec! Na Miejskiej Górze kiedy widzę Krzyż Milenijny odczuwam pewien rodzaj ulgi. Głęboki oddech i teraz przecież będzie już tylko z górki. Najgorsze za nami, a może dopiero przed nami?


Jak widać jest ciężko...


Kawałeczek jeszcze pod górę i zaczynamy ostry zbieg. Zaczyna łapać mnie kolka. Można się było tego spodziewać. Momentami zwalniam i daję się wyprzedzić kilku osobom, które minęłam na podbiegu. Staram się o tym nie myśleć i biegnę dalej. 2 km do metą pokonuję z Jarkiem z naszego klubu. To dla mnie zaszczyt biec z osobą, która odnosi tak niesamowite sukcesy na różnych biegach.

Znowu znajdujemy się na asfalcie. Jarek i jakaś dziewczyna biegną już przede mną. Oj nie nie :D Tak się nie będziemy bawić! Wyzwalam w sobie jakąś niesamowitą energię i wyprzedzając wszystkich na koniec w locie przekraczam linie mety! Nie wiem jaki mam czas, ale jestem mega szczęśliwa. Nogi zaczynają się robić jak z waty. Pamiątkowy medal zawisł na dumnie na piersi :D Czekam jeszcze na Gosię, która miała swój debiut w biegu górskim. Później jazda do domu żeby się doprowadzić do porządku i jedziemy na dekorację zawodników.

Meta :)

Trochę statystyk: 
W biegu wystartowało 292 zawodników. W tym 87 kobiet.
Moje miejsce w mojej kategorii  wiekowej to 5 na 14:) W kategorii kobiet szczęśliwe 13, a w open 123. Biorąc pod uwagę fakt moje przygotowania, a raczej ich brak to jestem powiem nie skromnie bardzo zadowolona :) Czas 42 minuty.

W tym biegu o ile się nie mylę wystartowałam po raz 7 :)


Z Asią, która razem z całym sztabem działała w biurze zawodów :)

Limanowa Forrest ma to do siebie, że wyzwala takiego pozytywnego ducha walki :)

Więcej relacji i zdjęć na bieżąco znajdziecie na stronie:
http://www.forrest-limanowa.pl/aktualnosci,386.htmlhttp://www.forrest-limanowa.pl/aktualnosci,386.html

Filmik z podsumowaniem: https://www.youtube.com/watch?v=Mm0Pd6wO5js

Ogromne podziękowania dla wszystkich, którzy włożyli całe serce w organizację tego biegu :)

Koniec pisania...idę pokręcić na rowerze bo jeszcze zostały minimalne zakwasy ;)

Zdjęcie z przymrużeniem oka :D



Pozdrawiam

Kamila :)

środa, 7 października 2015

IV Półmaraton Limanowa Forrest - "Hardkorowa reaktywacja" :)

W sobotę 26 września odbyła się IV edycja Półmaratonu Limanowa Forrest. Zapisałam się kilka dni przed startem tym samym rezygnując z Małopolskiej Ligi Kolarskiej. Jak to mówią są rzeczy ważne i ważniejsze, a dla mnie Forrest był w tym momencie najważniejszy. W tamtym roku niestety półmaraton się nie odbył, ale teraz nastąpiła reaktywacja i mam nadzieje, że tak już zostanie.

Dzień przed startem był dość intensywny...pomyślicie, że pewnie kręciłam na rowerze od świtu do nocy. Nic z tych rzeczy. Rano praca, a następnie coś co ostatnio mnie pochłonęło bez reszty czyli remont :D. 

Całą noc padał deszcz...spoglądam rano przez okno - to samo. Dzwonię do znajomych z biura zawodów żeby się upewnić czy wyścig się odbędzie. Wiadomość od R., który miał mnie zawieźć rowerem do Limanowej "Jesteś pewna?". No nie jestem pewna, ale na wszelki wypadek zadzwonię do niego i go okrzyczę jak może tak pisać... :D.

Rower zapakowany, kurtka puchowa, różowa, żółta i niebieska też. Tak, zabrałam kilka na wszelki wypadek - kobieta zmienną jest. 

Odprawa techniczna.
Tuż po godzinie 10:00 nastąpił start kategorii MTB, w której wystartowałam ja i 4 rowerzystów. Było trochę więcej osób na liście, ale najwidoczniej kiepska pogoda odstraszyła. Około 10 minut później wystartowali biegacze. Spoglądając na innych zawodników zastanawiałam się czy nie powinnam była ubrać coś cieplejszego. Jak się okazało ubrałam się w sam raz - podczas wyścigu musiałam pozbyć się nawet jednej warstwy bo było mi za gorąco pomimo ulewy. Kurtka za chwile była mokra więc jakbym jechała w stroju kąpielowym to na jedno by wyszło :D. Na początku chwilę jechaliśmy razem, ale po niecałym km każdy pojechał już swoim tempem. Gęsta mgła sprawiała, że nikogo się nie widziało. Trzeba było być ostrożnym, żeby nie zboczyć z trasy - chociaż i tak była idealnie oznaczona to miałam dwa momenty gdzie musiałam się zatrzymać i rozejrzeć dookoła. Trasa wiodła Pasmem Łososińskim czyli teoretycznie moje okolice, ale jak to zawsze bywa poznałam całkiem nowe drogi.


Przed nami 21 km :) Specjalne pozdrowienia dla firmy KEMI SPORTS
Pamiętając Półmaraton Limanowa Forrest sprzed dwóch lat miałam pewne obawy. Wtedy jechałam zbyt szybko i skończyło się to urwaniem haka i było już po zawodach. W tym roku zaplanowałam jechać ile sił w nogach, ale bardziej rozważnie. Trasa była momentami bardzo śliska. Zjeżdżając z Góry Sałasz mocno trzymałam kierownicę żeby nie stracić panowania nad rowerem. Ostatni etap trasy to dla mnie strome podejście wyciągiem narciarskim na Łysą Górę. Wiem, że jak już tam jestem to można powiedzieć, że "jestem w domu". Całą trasę jechałam na drugiej pozycji. Ku mojemu zaskoczeniu moim oczom ukazał się przede mną pierwszy rowerzysta. Szansę żeby go dogonić były już marne, ale bez zatrzymywania się wypychałam rower pod górę. Po drodze mijali mnie biegacze, którzy doradzali mi porzucić rower i biec - dziękuje, ale z takich porad nie skorzystam :).

Jeszcze trochę i meta :)
Na metę dotarłam jako pierwsza kobieta bo innych nie było :D. A tak ogólnie to druga na 5 osób. Na mecie powitał mnie M. z kolegami, którzy obstawiali trasę półmaratonu. Pamiątkowy medal zawisł na szyi. Emocje opadły i nagle zaczęło robić się zimno. Włosy całe mokre jakbym co dopiero wyszła spod prysznica, ubrania jakby co dopiero wyciągnięte z pralki...tyle, że brudne :D.

Na mecie :)
Z górnej stacji wyciągu narciarskiego przenieśliśmy się na dolną gdzie była dekoracja zawodników i losowanie nagród rzeczowych. Tradycyjnie jak co roku razem z Asią - zawodniczka Limanowa Forrest zrobiłyśmy sobie wspólne zdjęcie w tym samym miejscu. Zabrakło nam tylko jeszcze jednej koleżanki Justyny, która miała w tym dniu bieg.

Z Asią :)
 Rower cały ubrudzony...pasuje się go pozbyć :D. Był brudny, wrócił czysty...nie pytajcie jak to zrobiłam, ale ma się te swoje sztuczki :) :).

Kruszynka spisała się na medal <3
W zawodach startuję dla tych wszystkich emocji, adrenaliny itd., ale nie będę ukrywać,  że po takiej przejażdżce lubię sobie dobrze zjeść :)

Kiełbaski :D
W końcu udało się osiągnąć czas poniżej 2 godzin :).
Do domu wróciłam około 17:00 i co...dalej jazda i remont :D.

Wyniki zawodów MTB.

Jeżeli chcecie przeczytać wspomnienia sprzed dwóch lat to zapraszam tutaj:
http://camilla14a.blogspot.com/2013/10/iii-pomaraton-limanowa-forrest.html

Tutaj ogólne podsumowanie zawodów:
http://www.forrest-limanowa.pl/aktualnosci,378.html

Pozdrawiam
Kamila :)

sobota, 4 lipca 2015

Jak powstają nowe wpisy? Czy zawsze mam ochotę jeździć na rowerze? 500 "Lubię to" na fb - Jednym słowem ZBIERANINA :)

Ostatnio jestem tak zabiegana, że czasem nie ogarniam jaki dzisiaj mamy dzień. Czas pędzi jak szalony...czekam, aż w końcu znajdę chwilę żeby się położyć i nic nie robić :D.  Chociaż z drugiej strony jak już tak leżę to łapią mnie wyrzuty sumienia... :D. Ostatnio powiedziałam sobie "Dzisiaj idę wcześniej spać". Codzienne wstawanie o 5 rano już daje mi się we znaki. A gdzie tam!!! Jeden telefon od M. z pytaniem czy jadę na Przechybę (1173m). Daj mi 10 minut i jestem gotowa :) Na parkingu w Gaboniu spotkaliśmy się z kolegą i około godziny 19:00 ruszyliśmy. Po jakiejś chwili zaczęłam opadać z sił, ale zjadłam jakiś żel ( jeszcze od Kieratu zostało) i o dziwo  to pomogło - chyba pierwszy raz w życiu. Do schroniska na Przechybie nawet nie wchodziliśmy tylko od razu jazda żołtym szlakiem w dół. Zjazd był obłędny :). Miejsca gdzie dawniej miałam problem żeby pokonać jakiś odcinek już nie stanowiły najmniejszego problemu. Patrząc w tył śmiałam się, że kiedyś nie dawałam sobie z tym rady - jest postęp :).


Zjazd z Przechyby.
Tylko dla wytrawnych turystów narciarzy :D
Pewnie niektórzy zastanawiają się czy zawszę mam ochotę jeździć na rowerze? Są dni kiedy pogoda jest wręcz idealna, a mi się po prostu nie chce. Jednak kiedy po takiej przerwie wsiądę na rower to wiem, że tego mi brakowało. Tak też było ostatnio. Zmęczona po całym dniu stwierdziłam, że idę sobie uciąć drzemkę :D. Kiedy już wstałam to wskoczyłam w ubrania sportowe i wyjazd na górę Paproć (645m). Towarzystwa w tym dniu nie miałam żadnego, ale w sumie takie samotne wycieczki od czasu do czasu też są bardzo fajne. Jadę swoim własnym tempem, mam ciszę więc mogę spokojnie przemyśleć różne sprawy....podczas jazdy czy biegania zawsze dopadają mnie jakieś przemyślenia :D. Nie miałam przy sobie też żadnych gadżetów: zero muzyki, żadnych pomiarów czasów czy zapisywania trasy... po prostu była "Kamila i jej rower" :). Podczas wyjazdu jakiś Pan krzyczał do mnie "Brawo brawo" naprawdę zrobiło się miło i jakby sił w nogach przybyło.  Zjazd zielonym szlakiem do Tymbarku. Po wszystkim mega uśmiech na twarzy - to jest to :).


W drodze na Paproć :)

Wczoraj liczba polubień na Facebook przekroczyła 500 osób :) Bardzo mnie to cieszy, że mam coraz więcej czytelników. Pomyślelibyście, że jak dwa lata temu zaczęłam prowadzić blog to wiedziało o tym zaledwie kilka moich znajomych. Dopiero po czasie przyznałam się, że piszę :D Później sami się domagali "Kiedy będzie nowy wpis?" :).  Nie sądziłam, że blog tak mnie pochłonie i stanie się częścią mojego życia. Jak powstają nowe wpisy? Kiedy ruszam na trasę to wtedy pojawiają się w mojej głowie jakieś kluczowe słowa, które zostają później wykorzystane w tekście. Aby powstał nowy wpis muszę mieć już wgrane zdjęcia wtedy jestem w stanie po kolei opisać najważniejsze rzeczy. Natchnienie to też ważna sprawa. Czasem jest tak, że muszę długo pomyśleć jak zacząć...ale jak już wena przyjdzie to słowa przychodzą same :).

Już jutro startuje 7 edycja Międzynarodowego Biegu Limanowa Forrest :). Z tej okazji wczoraj w Radiu RDN można było usłyszeć wywiad z członkami Klubu KS Limanowa Forrest :D Leciało na żywo tak więc nie musiałam siebie słuchać :) Szkoda, że sama nie mogę wystartować w tym biegu, ale o godzinie 12:00 mam start MTB w Pucharze Szlaku Solnego w Skomielnej Białej. Ma być bardzo gorąco tak więc trzymajcie mocno kciuki :).


Mała promocja bloga "Kamila i jej rower" :D
Rower musi być :)
Zamiana ról :) Nie powiem, ale odpowiadałoby mi takie coś :D
Z Edkiem i Pawłem z KS Limanowa Forrest :)

Pozdrawiam
Kamila :)

sobota, 8 listopada 2014

1 listopad - Ognisko na Mogielicy :)

W sobotę 1 listopada w dniu Wszystkich Świętych jak co roku udaliśmy się na Mogielicę. Nasza tradycja ma już chyba około 5 lat. Wystarczy napisać tylko: Mogielica, 1 listopad, godzina 20:00 kto chętny i od razu wszyscy wiedzą o co chodzi :). Punktualnie o 20:00 spotkaliśmy się w centrum Limanowej, a następnie samochodami pojechaliśmy w stronę Słopnic skąd wyruszyliśmy pieszo na Mogielicę. Kilka osób ruszyło już wcześniej żeby rozpalić ognisko - było ogromne :D Na szczycie zebrało się nas około 30 osób - większość to członkowie Klubu Sportowego Limanowa Forrest, a także forumowicze z Limanowej, oraz znajomi znajomych :) Skoro to się tak rozrasta to ciekawe ile będzie za rok :). Była okazja porozmawiać ze znajomymi, których nie widziało się od dawna, a także poznać nowe osoby. :) Kiełbaska z ogniska obowiązkowo :). Najwytrwalsi w tym ja doczekaliśmy na wschód słońca, które budziło się po godzinie 6. W namiocie w ciepłym śpiworze spało się zadziwiająco dobrze, aż się nie chciało wychodzić :). Śniadanie na górze i wracamy do domu :). Nie sądziłam, że wieczorem znowu się znajdę na Mogielicy..., ale o tym w następnym wpisie :).


:)
Nic tak nie zbliża jak ognisko :)
Wschód słońca widziany z wieży widokowej :)




Nasze obozowisko :D
Ja na wieży :D
Takie śniadania to ja lubię :)
I do domu :)
Pozdrawiam Kamila :)

poniedziałek, 14 lipca 2014

VI Międzynarodowy Bieg Górski Limanowa Forrest :) - "Run Forrest, run!"

W niedzielę 6 lipca wystartowałam w VI Międzynarodowym Biegu Górskim Limanowa Forrest.  Od kilku dni próbowałam się zmotywować do jakiegokolwiek treningu przed startem - bezskutecznie. W niedzielę rano dotarłam na stopa do biura zawodów i odebrałam pakiet startowy, który już na mnie czekał. Spotkałam się ze znajomymi z klubu KS Limanowa Forrest, do którego oczywiście należę. Wszyscy zabiegani i zapracowani dwoili się i troili żeby wszystko było zorganizowane na najwyższym poziomie. I tak też było :).  Z roku na rok impreza ma coraz większą rangę. Trasa prowadzi na Miejską Górę (716 m) gdzie znajduje się Milenijny Krzyż. Podobno jest to jeden z najcięższych biegów górskich w Polsce. Nie odstrasza to jednak biegaczy, którzy na własnej skórze chcą się przekonać czy to prawda. Tym razem padł rekord frekwencji i wystartowało ok 480 osób. Start miał miejsce o godzinie 12:00. Na każdym kroku można było spotkać znajomych. Pomimo  to i tak w tym roku biegłam sama ze sobą :D Stwierdziłam, że jak będę się trzymać najlepszych to uda mi się dobiec w dobrym czasie. Koleżanka Justyna gdzieś mi uciekła z zasięgu wzroku, ale moim oczom ukazał się kolega Paweł z klubu. Całą drogę pod górę udało mi się utrzymywać to szalone tempo. Podczas biegu naszło mnie oczywiście na życiowe przemyślenia. Jest to tak ciężka trasa, że przygotować się na to nie da. Dlatego też jakoś specjalnie się nie przygotowywałam. Wiadomo jednak, że jazda na rowerze zrobiła swoje. Pod górę było super bo czasem chcąc czy nie chcąc rower trzeba podprowadzić. W dół trochę ciężej bo jednak mało kiedy sprowadzam rower więc inne mięśnie pracują. Na szczyt wybiegłam jako 128 z czasem 00:20:39,43 na 416 osób, które tam dobiegły - czyli pokonany dystans to 3,5 km. Przed nami jeszcze 3 km. Biegnąc w dół dopadła mnie kolka i musiałam momentami zwolnić. Lejący się żar z nieba potrafił nieźle dać w kość. Na szczęście były punkty z wodą. Co prawda nie piłam bo wiedziałam, że może to się skończyć jeszcze większą kolką. Za to kubek wprost na ciało dawał cudowne ochłodzenie. Będąc przy torach, a tym samym jakieś 500 m od mety zobaczyłam, że jakiś biegacz już nie daje rady więc mu powiedziałam, żeby się nie poddawał. Nie minęło 10 sekund jak przebiegł koło mnie krzycząc, że umrze na mecie, ale dobiegnie. Wsparcie kibiców na trasie to bardzo ważna sprawa. Wydaje się, że co to jest postać i pokrzyczeć. Uwierzcie mi, ale daje to niesamowitego kopa żeby dać z siebie wszystko nawet jeśli myślisz, że już nie możesz. Zostało mi jeszcze do pokonania jakieś 200 m. Przede mną biegnie dziewczyna, którą wyprzedam tuż przed samą linią mety. Moc w nogach jest nieziemska :). Umysł się wyłącza, a nogi biegną same. Linia mety przekroczona. Próbuję złapać oddech. Andrzej Prezes Klubu wręcza mi pamiątkowy medal. Radość jest ogromna, ale z drugiej strony żal, że taki fajny bieg i muszę rok czekać na kolejną edycję. Po wszystkim udałam się na skrawek zieleni i padłam :D. Po wymienieniu się wrażeniami z trasy pojechałam na pyszny obiad, a później powróciłam na dekorację zawodników i losowanie nagród.


Podsumowanie :)


Był to mój piąty start w biegu Limanowa Forrest. Raz nie mogłam wystartować bo miałam zawody MTB , po których chodziłam potłuczona przez kilka tygodni :D

Czas w tym roku zdecydowanie lepszy niż w poprzednich latach :) - 00:41:57

Na 108 kobiet byłam 24, w swojej kategorii wiekowej 10 na 30, a w open  179 na 380
Tak, właśnie się chwalę :D

Dziękuję tym którzy mnie wspierali na trasie :) Jak i dzielnie trzymali kciuki pomimo służby :).


P.S.

W sobotę po kilku godzinach dumania czy pobiegać czy nie udało mi się ruszyć. Już po 200 m miałam ochotę wracać po rower. Kiedy dobiegałam do domu trasa liczyłaby 6 km...hmmm chyba tyle wystarczy?? Jednak coś mnie pchnęło do przodu i skończyłam na 10 km. Najgorszy był pierwszy krok żeby się zmotywować, a później to już z górki :).


Zapraszam na stronę KS Limanowa Forrest:
http://www.forrest-limanowa.pl/

Film z trasy:
https://www.youtube.com/watch?v=B1JfbMcIdSA&feature=share&list=UU6euozVqsaSzOEz1AaQjXqg
Rozgrzewka :)


Prezentacja nowej koszulki klubowej :)
Pan Edward Mucha - najstarszy biegacz 87 lat :) Brawo :)
Panowie z Żandarmerii Wojskowej słuchają jaką mają obrać taktykę podczas biegu :D
Marysia, która brała udział w kategorii: nordic walking.
Tomek z synem :) Nie wiadomo kto kogo ciągnął pod górę :)
Zawiązać sznurówki i można biec :)
I ruszyli :)
Tak wyglądało miejsce z wodopojem po przebiegnięciu kilkuset biegaczy.
Na szczycie Miejskiej Góry. Doping jest :)


Gdzieś na trasie  :)
Pamiątkowe medale dla każdego z uczestników.
I już po zawodach :(


Po biegu energia nie opuszczała i wystarczyło sił na latanie :D
Pozdrawiam Kamila :)

wtorek, 27 maja 2014

XI Międzynarodowy Ekstremalny Maraton Pieszy KIERAT 2014 :)

Ostatnie dni były tak wyczerpujące dla organizmu, że dopiero teraz powróciło jakiekolwiek myślenie. W piątek wybrałam się na Kierat. Zastanawiacie się pewnie co to jest? Na stronie http://maratonkierat.pl/ tak to jest opisane w skrócie.

100 km nieprzerwanego marszu po górach Beskidu Wyspowego i Gorców
i 3500 m podejść w ciągu 30 godzin to ekstremalnie trudne wyzwanie
nawet dla zaprawionych piechurów i doświadczonych biegaczy.
Ilu śmiałków tym razem postanowi mu sprostać?
Komu uda się dojść do mety?
Kto odniesie zwycięstwo w walce z przeciwnościami:
niedostatkiem sił, ciemnością, zimnem, kontuzjami?


W Kieracie wystartowałam po raz pierwszy kiedy miałam niecałe 18 lat. Zostałam namówiona przez koleżankę z klasy Asię. Nie miałam pojęcia za bardzo na czym to wszystko polega. Jak sobie pomyślę teraz, że startowałam w jakiś dżinsowych spodniach, szkolnym plecaku, pożyczonych butach trekingowych to aż dziw bierze, że przeszłam wtedy 59 km.W dodatku pogoda nie była sprzyjająca: deszcze i burze jak to zazwyczaj bywa w maju. Niestety już miałam takie obtarcia na nogach, że nie było możliwości dalszego marszu. Kiedy  po powrocie do domu czołgałam się po schodach krzyczałam naokoło, że ostatni raz poszłam na ten Kierat. Jednak kiedy następnego dnia byłam już wyspana nastawienie się zmieniło. Medal i dyplom dla każdego uczestnika wynagradzał całą nieprzespaną noc i inne trudy. Wtedy też zmieniało się moje myślenie.

Moje dotychczasowe starty i wyniki:

Rok 2008 - 59 km - czas: 18:30
Rok 2009 - 52 km - czas: 16:42
Rok 2010 - 47 km - czas: 15:50
Rok 2012 - 28 km - czas: 08:58
Rok 2014 - 100 km - czas: 27:33 :)

Jak widać tendencja z roku na rok była spadkowa. Nie wiem czemu, ale w tym roku postanowiłam wystartować reprezentując oczywiście Klub Sportowy Limanowa Forrest. Tym razem to ja namówiłam kilka osób. W piątek już od samego rana gorączkowe przygotowania. O tym jaka jest trasa dowiadujemy się w dniu zawodów. Każdy uczestnik dostaje mapę Beskidu Wyspowego i Gorców z opisem gdzie znajduje się punkt kontrolny, do której godziny musimy się tam zjawić żeby podbić karty i numery telefonu przydatne w razie jakiś niemiłych sytuacji. Zanim biuro zostało otwarte równo o godzinie 12:00 zdążyła już ustawić się spora kolejka Maratończyków. My też się tam znaleźliśmy. Mapa odebrana, jeszcze kupić jakieś energetyczne żele, skarpetki i bukłak ( Ten, który zamówiłam przez sklep internetowy przyszedł dopiero dzisiaj...tak więc teraz mam dwa, ale nie wyobrażam sobie zatrzymywania się za każdym razem kiedy chce się napić). Mariusz zajął się opracowaniem mapy, ja zajęłam się kanapkami. Byłam dumna, że uda mi się spakować do plecaka 15l, ale kiedy zaczęłam upychać kurtkę przeciwdeszczową, jakąś bluzę, jedzenie, wodę to stwierdziłam, że nie ma szans się zmieścić. Trzeba było zabrać ciut większy. Może to i nawet lepiej. :) Popołudniu jakaś, krótka drzemka musi być. Pół godziny przewracania się z boku na bok i zastanawiania się co nas czeka, czy uda nam się dotrzeć do celu, czy nic się nie stanie itd. Czas się zbierać, a przecież dopiero udało mi się zasnąć. Spotkaliśmy się u mnie w domu: Asia, Mariusz i Arek, z którym byłam 3 razy na Kieracie. Jadąc samochodem do centrum Limanowej z każdej strony można było zobaczyć charakterystycznie wyglądających ludzi. Niektórzy plecaki mieli jakby wybierali się na tydzień, inni zaś jakby tylko na kilka godzin. Start w tym roku był przeniesiony z rynku do parku miejskiego. Na każdym kroku można było spotkać znajomych. Wybiła godzina 18:00 i 717 osób ruszyło. Początek zawsze jest trudny: nie rozgrzane mięśnie, każdy pędzi jak szalony. Pierwszy punkt w tym roku był w miejscowości Siekierczyna na wzniesieniu Kuklacz (774 m). Wiecie co jest ciekawe na Kieracie? Przyjezdnym wydaje się, że jak jesteś z Limanowej to znasz wszystkie miejsca w Beskidzie Wyspowym, a później się okazuje ile jest miejsc, o których nawet nie masz pojęcia. Kierujemy się na kolejny punkt Kicznia - tutaj coś szybko zjeść, czołówki na głowę bo zaczynało się już ściemniać. Dalej maszerujemy do dworku w Kamienicy. Pierwsze użycie maści rozgrzewającej "Bengay", którą  aż czuć w powietrzu...prawdziwy zapach Kieratu :D. Z punktu 3 na 4 czyli z 23 km na 26 km dopada mnie straszny kryzys. Nogi idą, a w głowie toczy się walka Po co mam iść? Jaki to ma sens? Wielu ludzi na tym odcinku pobłądziło więc dało to im  niezły wycisk. Na tym punkcie nasza grupa niestety zmniejsza się o Arka, który postanowił zawrócić. Jest już po północy. Idziemy do punktu Dybce - już nawet nie pamiętam czy było tam coś charakterystycznego. Po drodze Mariusz zarządza tankowanie wody w strumyku. Nikt nie protestuje każdy po kolei napełnia butelki bo nie wiadomo za ile km będziemy mieć dostęp do wody. Wyjście na szczyt Lubań było strasznie ciężkie. Szliśmy na przełaj po borowinach i krzakach. Asia oczami wyobraźni widziała już borówki. Oj gdyby były to pewnie byśmy tam posiedzieli chwilę. Momentami jest tak stromo, że spokojnie można się podpierać rękami o ziemię. W pewnej chwili zostaję ja i Tomek i jeszcze jakaś grupa ludzi. Nie wiemy gdzie mamy się kierować. Emocje w takich przypadkach brały górę i czasem padało wiele ostrych słów. Kiedy niektórym chciało się płakać wspinając się na Lubań to mi było nawet całkiem wesoło. Nie sądziłam, że jest góra gorsza niż Szczebel - szczerze polecam. Będziecie się zastanawiać czy bardziej lubicie wychodzić pod górę czy może schodzić :D. Wiatrołomy na końcowym odcinku dały nieźle popalić. Wcześniej jak spotkaliśmy na rowerze Dawida i Andrzeja, którzy podjęli się przejechania trasy na rowerze to zakładali się kto będzie szybciej na szczycie. Rower w tym przypadku stawał się  jednak dodatkowym obciążeniem. 40 km już mamy. Kierujemy się na Ochotnicę Górną. U Tomka pojawiają się pierwsze problemy z kolanem.Nie daje tego po sobie poznać, ale każdy krok to ból. Od najbliższych zabudowań dzieli nas spory dystans. Nie ma wyjścia i trzeba dzwonić po GOPR. Na pomoc oczekujemy na pobliskiej polanie. Przynajmniej mamy zapewnione piękne widoki o 4 nad ranem. Ognisko rozpalone żeby nie zamarznąć.Mijający nas ludzie, a było ich ze 150 z zainteresowaniem spoglądają w naszą stronę bo myślą, że robimy piknik Korzystając z tego postoju ucinam sobie drzemkę. Po długim oczekiwaniu dotarł GOPR, który zadecydował, że ze względu na trudne warunki na trasie trzeba będzie transportować poszkodowanego helikopterem. Zostawiamy naszego Kieratowicza w bezpiecznych rękach i około godziny 7 nad ranem idziemy dalej. Po dotarciu do cywilizacji odwiedzamy lokalny sklepik. Sok Tymbark i jego kapsle zawsze idealnie pasują do sytuacji "Da radę" . Skoro nawet kapsel tak twierdzi to tak musi być. :). Magiczna liczba 50 km przekroczona. Tutaj dużo osób rezygnuje, ale nie my. Śniadanie, "kąpiel" w rzece i w drogę. Jest nas czworo. Słońce od samego rana mocno przygrzewa. Jak na złość idziemy po polach gdzie nie ma nawet odrobiny cienia. Chcąc ominąć sporą kałużę moja noga tam wpada. Yhy super :D Noga teraz sobie wesoło chlupie w bucie. Na polanie Gorc Kamienicki przy Bacówce bardzo sympatyczni Sędziowie dodają otuchy. Punkt teoretycznie bez wody, a tutaj niespodzianka. Jest jakiś strumyk - uzupełniamy więc zapasy. Dalej na Przełęcz Przysłopek - szybkie podbicie karty i zaczynamy wspinać się pod ostrą górę. Idziemy na Mogielicę. Marcin już się cieszy, że zdobył Królową Beskidu Wyspowego...szybko go  jednak uświadamiam, że to jeszcze nie Mogielica, a dopiero Jasień. Zmęczenie daje się już we znaki. Na domiar złego dopada nas deszcz. Owszem marzyłam o deszczyku, ale takim ciepłym letnim, a nie o ulewie z burzą. Biegiem do drewnianej wiaty, która znajdowała się w pobliżu. Okryta folią NRC trzęsę się z zimna. Wyobrażam sobie te końcowe 30 km w nieustającej ulewie. Na niebie zrobiło się spokojniej, burza ustała więc nie ma co siedzieć bo później nie wstaniemy. Na Polanie Stumorgowej przekraczamy 75 km. Do celu coraz bliżej. Mariusz tak nas prowadzi, że omijamy szczyt Mogielicy i trawersujemy jakąś drogę zboczem. Przy naszej grupie przewijało się sporo osób, które do nas dołączały. Dobry nawigator na takim maratonie to skarb :). Z leśnych dróg i polan wychodzimy na asfaltową drogę. Dłuży się niemiłosiernie. Po drodze zaopatrujemy się w wodę bo dostaliśmy informacje, że na punkcie kontrolnym już brakuje. Znowu spotykamy się z rowerzystami. Punkt 12 w Słopnicach przy Urzędzie Gminy zaliczony. Myślałam, że jeszcze zostało nam 10 km. Asia rozwiała moje wątpliwości dobijając mnie, że jeszcze 16 km. Asfaltowa droga po tylu km nie jest tym co nogi lubią. Każdy krok to już była niezła walka z samym sobą i ze zdartymi nogami. Człowiek podczas takiego marszu tak nabiera pokory. Rzeczy, które na co dzień zaprzątają nam głowę stają się nagle jakieś odległe. Marzenia też wtedy nie są jakieś wygórowane: szklanka soku malinowego, lody truskawkowe,  herbata, kiełbaska z grilla. Proste rzeczy, ale na trasie niedostępne. Odcinek do Tymbarku do ujęcia wody pokonujemy w milczeniu. Pod względem nawigacyjnym Mariusz miał pole do popisu ponieważ Organizatorzy bardzo sprytnie ukryli to miejsce. Jeszcze tylko, albo aż 10 km. Jestem już nawet blisko domu. Ja proponuję iść torami, ale padło na Paproć. Pokonujemy kolejne przewyższenie. Tyle razy w życiu byłam na tej górze, ale dopiero teraz odkryłam jaka ona jest stroma. Przekładam kijkami najszybciej jak się da bo już naprawdę mam dość. Na koniec zejście przez trawy sięgające do pasa i dojście do ulicy Kamiennej. Tutaj spotykamy Kolegę, który nam kibicuje. Droga Bulwarami - ostatni odcinek dzielący nas od zwycięstwa :). Po 27:33h  jest upragniona META. Dotarliśmy w czwórkę: Asia, Mariusz, Marcin i ja :). Mówią, że do trzech razy sztuka w moim przypadku było to piąte podejście.Tym razem się udało. Myślałam, że poczuję jakąś wielką satysfakcję i radość. Jedyne co poczułam to ogarniające mnie już zmęczenie i bezsilność. Organizatorzy Pan Andrzej i Tomek miło mnie przywitali na mecie - pozdrawiam bo niestety nie zdążyliśmy się pożegnać przed wyjazdem :) Po tym jak oddaliśmy karty kontrolne itd. czas na posiłek. W końcu po tylu godzinach coś ciepłego czyli kiełbaska. Jak już usiedliśmy to później wstanie graniczyło z cudem. Dobrze, że Krzysiek nas podwiózł na parking bo jakby nam przyszło iść do samochodu to nie wiem kiedy byśmy się dowlekli :).

Następnego dnia rano było uroczyste zakończenie. Każdy dostał medal i dyplom, a najlepsi w swoich kategoriach otrzymali puchary. Najlepszy czas wśród mężczyzn uzyskał : I miejsce – Maciej Więcek (13:34), a wśród kobiet: I miejsce (ex equo) – Elżbieta Sułkowska, Anna Sułkowska (17:04). Gratulacje :)


Czy pójdę za rok na Kierat??? Tego nie wykluczam :). Pomimo tego, że zapierałam się, że to już naprawdę ostatni raz to uwierzcie, że to jest uzależniające :).


P.S. Przemyślenia po kilku Kieratach :D

Buty: 
Skąd  pomysł żeby zakładać ciężkie buty trekkingowe za kostkę? Przemokną w deszczu, a Ty później musisz iść w mokrych bo nie ma szans żeby wyschły. W tym roku miałam buty biegowe i pomimo, że czasem wpadłam w jakaś kałużę lub dopadł nas deszcz to zaraz były w miarę suche. Ewentualnie wystarczyło przebrać skarpetki i komfort marszu od razu się poprawiał.

Bukłak:
Szkoda, że wcześniej nie miałam tego wynalazku. Na poprzednich Kieratach zazwyczaj kończyło się na tym, że byłam już odwodniona. Sięgać za każdym razem do plecaka żeby się napić wody spowalnia nie tylko mnie, ale i całą grupę.

Plecak:
Super jeżeli ma pas piersiowy i biodrowy bo wtedy przylega idealnie do ciała i od razu lepiej się idzie.

Ubranie:
Na pewno nie jakaś ciężka bluza i o zgrozo dżinsy :D. W tym roku było dość upalnie więc na początek marszu krótkie spodenki. Na noc legginsy, które chroniły przed zimnem i gałęziami w lesie. Na rano kiedy słońce przygrzało znów krótkie spodenki i jak dla mnie takie rozwiązanie sprawdziło się idealnie.

Folia NRC:
Zastanawiałam się po co nam to potrzebne. Nie wiele miejsca zajmuje w plecaku, a daje naprawdę dużo. Kiedy siedziałam cała mokra od deszczu dała trochę ciepła. Ewentualnie zawsze można na niej pospać :)

Kijki:
Na takim maratonie jak dla mnie muszą być obowiązkowo i to nie podlega dyskusji :).

Trening na Kierat?
Trenerem nie jestem więc wskazówek tutaj udzielać nie będę, ale wiadomo, że wstając prosto od biurka to może być ciężko. Ważne jest żeby zabrać ze sobą uśmiech i ekipę, która będzie wspierać na każdym kroku. Dlatego na początku oznajmiłam znajomym., że jak bym miała marudzić, rezygnować czy coś to mają mi dać kopa żebym szła dalej i tak nawet nie mówiła. Obyło się na szczęście bez takich akcji :D


Z tego miejsca chciałabym pogratulować wszystkim uczestnikom Kieratu 2014. Każdy kto podjął się tego zadania pomimo, że może nie ukończył jest już zwycięzcą :).

Wystartowało 717 osób. 417 ukończyło.
Moje miejsce 327 :)

Trochę się rozpisałam. Mogłabym jeszcze więcej, ale nie chcę Was zanudzić :).


Mapa trasy pojawi się wkrótce na blogu.


Numer 448 :)
Moda Kieratowa bywa bezlitosna :D
Zestresowany Marcin :) Rowerzyści: Andrzej i Dawid, którzy też pokonali trasę Kieratu.
Tomek :)
Park w Limanowej.
Widoki przed 5 rano.
Asia :)
Spotkanie na trasie.
Wysiłek na Kieracie jest niesamowity.
Kierat??? Ktoś pomyśli, że piknik :). W oczekiwaniu na GOPR. 

Niezłe zamieszanie.

Korzystając z zamieszania fotka na quadzie :D.
Niestety Tomek musiał przerwać Kierat.
Lot helikopterem.
Mariusz :* Najlepszy nawigator :) Bez niego byśmy zginęli :D Zdjęcie z tyłu bo cały czas pędził.
Gorczański Park Narodowy.
:)
Widoki po drodze na Mogielicę.
Punkt kontrolny 10 na Polanie Stumorgi.
W oddali szczyt Mogielicy.
Kolejna spotkanie na trasie z rowerzystami. Zakupy w sklepie i w dalszą drogę.
100 km - czas 27:33

Pozdrawiam Kamila :)