Pokazywanie postów oznaczonych etykietą biegi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą biegi. Pokaż wszystkie posty

piątek, 31 marca 2017

Wariacje na temat Pasma Łososińskiego w Beskidzie Wyspowym :)

Jakiś czas temu napisałam na moim FB "Kamila i jej rower", że poszukuje motywacji do biegania:) Podjęłam się wyzwania 1 like = 1 km do końca marca. Pomysł był dosyć spontaniczny i zupełnie nie spodziewałam się takiego odzewu...wieczorem nastawiłam budzik na 06:00 i zabrałam się za planowanie trasy. M. jak mnie zobaczył z mapą to aż przecierał oczy ze zdumienia "Jak przebiegniesz to co sobie zaplanowałaś według mapy będę z Ciebie dumny" takie oto słowa padły. Skoro powiedziało się, A to trzeba powiedzieć B. B jak buty.  Zakładam i wychodzę z domu - znacznie później niż zaplanowałam, a wszystko dlatego, że jestem strasznym śpiochem. Zaczyna kropić deszcz. Czy aby na pewno dobrze się ubrałam? Koniec wymyślania. Z cukru nie jestem więc się nie stopię. Moje założenie: przebiec Pasmo Łososińskie w Beskidzie Wyspowym.



Wybiegam z miejscowości Laskowa czarnym szlakiem na Sałasz. Po drodze przebiegam przez Korab (727m) gdzie znajduje się cmentarz wojskowy. Zawsze byłam przekonana, że już tam kiedyś byłam, a guzik prawda bo okazało się, że jestem tam pierwszy raz. Ten czarny szlak jest dosyć stromy więc będzie idealny na szybkie wypady na rowerze.



W dolinie były już początki wiosny, a tutaj jak widać aura jeszcze zimowa :)



Biegnę dalej...Jaworz. W momencie kiedy poprawiałam buty coś mnie tknęło i spojrzałam na tabliczkę informacyjną o szczycie, a tam jakiś metalowy rowerek...kiedy przyjrzałam się z bliższa okazało się, że to ktoś z mojej ekipy KRW go tam zostawił. Aż miło się zrobiło.


KRW :)
Endorfiny biegowe powoli zaczynają się uwalniać. Zbiegając z góry czuję. że nic nie jest w stanie mnie zatrzymać. Wpadam w trans! Szybkie wyjście na wieżę widokową, która znajduje się na polanie poniżej szczytu. Trochę tam ostygłam więc trzeba się na nowo rozgrzać.


Wieża widokowa na Jaworzu.
Kolejny punkt to Babia Góra (727m), ale nie ta w Beskidzie Żywieckim. Po pewnym momencie wybiegam we wsi Skrzętla Rojówka. Biegiem dalej, aż do Przełęczy Św. Justa. Niestety tutaj już cały czas asfaltem. Zaczyna być to bardziej marsz, ale tak naprawdę nigdzie mi się nie śpieszy. 20 km w 4 godziny wiem, że mogło być znacznie szybciej, ale za dużo rzeczy mnie zachwycało po drodze.



Cel osiągnięty! Jestem 20 km od domu i co dalej? Realizuję dalej swój plan. Wcześniej dzwonię tylko do Koleżanki na małe pogaduchy. Przystanek autobusowy trzeba się jakoś ogarnąć tzn. poprawić włosy. Kciuk w górę i mam pierwszy samochód i to za pierwszym razem. Ma się ten urok! :) Docieram do Łososiny Dolnej, a później kolejnymi stopami do domu. Nie wiem czy wiecie, ale uwielbiam czasem jechać w ten sposób. Zdarza się to sporadycznie, a wszystko zaczęło się prawie 10 lat temu w Irlandii...jak ten czas leci :)


Zobaczcie jeszcze krótką fotorelację z miesiąca marzec! :) 

Szybki wypad rowerowy na górę Sałasz i odkrywanie nowych zjazdów z koleżanką Gosią :)


Uwielbiam ten rower! <3


 Przyjrzyjcie się dokładnie temu zdjęciu i porównajcie z tym wyżej :)


Niebieski szlak Pasma Łososińskiego.
Łyda sama się nie zrobi, a szosa idealnie temu sprzyja.



Widoki z Walowej Góry :)

Spalanie kalorii po niedzielnym obiedzie na Śnieżnicy :)


Zejście z góry Śnieżnica oczywiście na przełaj :)
Wczorajsze oficjalne pożegnanie zimy na stoku narciarskim Jasna Chopok. Jeśli chcecie jeszcze pojeździć to nie zwlekajcie za dużo.


Narty można już schować na strych...do następnego sezonu.

Zmykam się pakować i przygotować rower na jutro! 
Jeżeli szukacie pomysłu na wyprawę rowerową to śmiało wertujcie blog :)
Miłego weekendu!

P.S. Czasem mam wrażenie, że nie robię nic, ale jak popatrzę na zdjęcia to okazuje się, że jednak coś tam robię :D

środa, 27 lipca 2016

I Bieg Górski o Złotą Paproć - o tym jak przebiegłam pierwszy półmaraton :)

Jakiś czas temu (czyt. 17.07 :D)  postanowiłam przebiec swój pierwszy półmaraton :)

Jak to się stało? Od pewnego czasu w moim mieście w Limanowej z każdej strony można było dostrzec banery informujące o " I Biegu Górskim o Złotą Paproć Prezesa firmy Joniec". Jako, że Paproć (643m) w Beskidzie Wyspowym to jedna z moich ulubionych gór na szybkie wypady rowerowe to oczywistym było, że wystartuje w biegu.

Z zapisami jednak długo zwlekałam ponieważ dumałam na jaki dystans się zapisać. Do wyboru było 7 km lub 21 km. Stwierdziłam, że nie będę się rozdrabniać i idę na całość! 

Przez cały weekend padał deszcz...i to nie taki ciepły letni jak na reklamach, a wręcz przeciwnie! 
Kiedy razem z Gosią jechałam do Tymbarku gdzie miał odbyć się start miałam wrażenie, że się przejaśnia :D Szybko zostałam sprowadzona na ziemię bo opady miały się jeszcze nasilić.

W biurze zawodów odebrałam swój numer startowy - 161. Chwila na odprawę techniczną i stanęliśmy na linii startu. 


Na starcie :)

Ostatnie odliczanie i w drogę! Dystans wydawał mi się taki długi, że trzeba się było dobrze przygotować. Butelka z wodą w ręce, gadżety typu telefon, mp3 z muzyką...jak tylko dobiegłam na Paproć to porzuciłam to wszystko u sędziów. Uwierzcie, ale wszystko mnie rozpraszało wtedy. Kiedy pozbyłam się już zbędnego balastu mogłam spokojnie biec bez żadnych ograniczeń!

Trasa zaczynała się w Tymbarku i wiodła zielonym szlakiem na szczyt. O zielonym szlaku dużo pisałam na blogu ponieważ często tam zjeżdżam na rowerze. No właśnie: zjeżdżam, a nie podbiegam! Błoto, śliskie kamienie...zapowiada się ekstremalnie! Na pierwszym okrążeniu mała zadyszka, a później już wszystko wraca do normy. Oddech wyrównany i można się cieszyć samym biegiem. Pod górę i po leśnym terenie biegnie mi się super, ale kiedy tylko wkraczam na asfalt to już moc spada.

Kiedy kończę pokonywać pierwsze okrążenie z trzech zaczynam się zastanawiać co mnie naszło, żeby się na 21 km zapisywać. Mogłam przecież iść na 7 km i mieć to z głowy...ale gdzie tam! Przecież na taki krótki dystans to nawet nie opłaca mi się butów zakładać.


Na trasie :) Foto: http://united-cyclists.com/

Na mecie radosne okrzyki kibiców, które dodają skrzydeł. Eh gdzie jest mój rower? Chociaż z drugiej strony start na takiej trasie i  w takim deszczu to by było prawdziwe wyzwanie. Biegnę dalej...próbuje maszerować i wtedy czuję ból. Wiem, że nie mogę przestać biec bo później nie ruszę. I tak sobie biegnę co jakiś czas mijając się z pewną ekipą. Na podbiegach ja ich wyprzedzam, na zbiegach oni mnie. Niesamowite jest ile sympatycznych ludzi można poznać podczas takich zawodów.

W końcu jest upragniona meta! :) W dystansie na 21 km wystartowało około 40 osób w tym 7 dziewczyn. Moje miejsce to 6 z niewielkimi stratami do 4 i 5 :) Czas 02:24:53 


Medal :D

Po wyścigu odbyła się dekoracja najlepszych zawodników w swoich kategoriach! Odbyło się również losowanie nagród. Żeby wziąć udział trzeba było zapamiętać dwa hasła, które były rozmieszczone na trasie na tabliczkach. Brzmiały mniej więcej tak: "Paproć jest Twoja", "Biegnij przecież możesz szybciej", "Teraz będzie z górki"...Nie pamiętam wszystkich już teraz, ale naprawdę super pomysł i po raz pierwszy się z czymś takim spotkałam :)


Wyścig był organizowany po raz pierwszy i pomimo niesprzyjającej pogody przyciągnął wielu biegaczy. Wierzę, że za rok będzie nas jeszcze więcej! Organizacja na szóstkę z plusem! Tak trzymać!


Filmik ze startu: https://www.youtube.com/watch?v=CPKF1fNofYM


Pozdrawiam
Kamila :)

wtorek, 5 lipca 2016

W strugach deszczu - relacja z biegu górskiego Limanowa Forrest ;)

Relacja z zawodów Limanowa Forrest zazwyczaj zaczynała się od słów "Niesamowity żar lejący się z nieba..." STOP! Nie tym razem :)

W niedzielę 3 lipca  w strugach deszczu wystartowałam w VIII edycji Międzynarodowego Biegu Górskiego Anglosaskiego Limanowa Forrest. Od miesiąca robiłam przygotowanie do tego biegu. Powiedziałabym, że bardziej mentalne. Za każdym razem powtarzałam sobie, że w końcu może pora iść pobiegać...kończyło się jednak na rowerze.


Pamiątkowy medal, koszulka i mój numer startowy :)
Kiedy rano spojrzałam przez okno pogoda ani trochę nie zachęcała do wyjścia. Wcale mnie to nie przerażało, a wręcz przeciwnie nawet cieszyło. Jedyne czego się obawiałam to, że na zbiegu gdzieś się poślizgnę i skończy się to nie ciekawie...pisanie czarnych scenariuszy to moja specjalność :D

Trochę technicznych rzeczy. Trasa liczy około 7 km i prowadzi na początku asfaltem, a później leśnymi drogami. Co to jest 7 km pomyślicie! Niby nic, ale kiedy dodamy te wszystkie stromizny wcale nie brzmi to już tak wesoło. Półmetek trasy znajduje się na Miejskiej Górze z Krzyżem Milenijnym. Jak wiecie często bywam tam na rowerze. Zazwyczaj wyjeżdżam drogą krzyżową - w tym przypadku tutaj zbiegaliśmy.


Tuż przed startem :)
Przed godziną 11:00 udałam się z Gosią do biura zawodów odebrać numery startowe i pakiety dla zawodników. Chwila na pogaduchy ze znajomymi i po jakimś czasie zaczęło się niecierpliwe przewracanie nogami żeby już wystartować. Kilka przysiadów i ja już jestem gotowa do biegu...naprawdę nie bierzcie ze mnie przykładu jeśli chodzi o rozgrzewkę.

Tuż przed startem minutą ciszy uczciliśmy pamięć naszych biegowych Przyjaciół. Odliczanie spikera z całym tłumem 10,9,8....emocje sięgają zenitu. I jest! Ruszamy :) Wiedząc co mnie czeka nie chce się dać ponieść emocjom i chce jakoś "spokojnie" realizować swój plan i dotrzeć do mety.


Na odcinku asfaltowym momentami muszę potruchtać, a nawet przemaszerować. Kiedy zaczyna się stromy podbieg...zazwyczaj w moich relacjach możecie poczytać o podjazdach, a nie jakiś podbiegach. Dobra więc ten podbieg to na rowerze go jeszcze nigdy nie pokonałam w całości i nie sądzę żebym tam kiedyś wyjechała - chociaż teraz kiedy to piszę brzmi to dla mnie jak wyzwanie więc kto wie. Kibice na trasie dodają energii do jeszcze bardziej zawziętej walki. Tego wyminę, tamtego wyminę...zaraz oni wymijają mnie i tak na zmianę. W końcu udaję się im uciec! Na Miejskiej Górze kiedy widzę Krzyż Milenijny odczuwam pewien rodzaj ulgi. Głęboki oddech i teraz przecież będzie już tylko z górki. Najgorsze za nami, a może dopiero przed nami?


Jak widać jest ciężko...


Kawałeczek jeszcze pod górę i zaczynamy ostry zbieg. Zaczyna łapać mnie kolka. Można się było tego spodziewać. Momentami zwalniam i daję się wyprzedzić kilku osobom, które minęłam na podbiegu. Staram się o tym nie myśleć i biegnę dalej. 2 km do metą pokonuję z Jarkiem z naszego klubu. To dla mnie zaszczyt biec z osobą, która odnosi tak niesamowite sukcesy na różnych biegach.

Znowu znajdujemy się na asfalcie. Jarek i jakaś dziewczyna biegną już przede mną. Oj nie nie :D Tak się nie będziemy bawić! Wyzwalam w sobie jakąś niesamowitą energię i wyprzedzając wszystkich na koniec w locie przekraczam linie mety! Nie wiem jaki mam czas, ale jestem mega szczęśliwa. Nogi zaczynają się robić jak z waty. Pamiątkowy medal zawisł na dumnie na piersi :D Czekam jeszcze na Gosię, która miała swój debiut w biegu górskim. Później jazda do domu żeby się doprowadzić do porządku i jedziemy na dekorację zawodników.

Meta :)

Trochę statystyk: 
W biegu wystartowało 292 zawodników. W tym 87 kobiet.
Moje miejsce w mojej kategorii  wiekowej to 5 na 14:) W kategorii kobiet szczęśliwe 13, a w open 123. Biorąc pod uwagę fakt moje przygotowania, a raczej ich brak to jestem powiem nie skromnie bardzo zadowolona :) Czas 42 minuty.

W tym biegu o ile się nie mylę wystartowałam po raz 7 :)


Z Asią, która razem z całym sztabem działała w biurze zawodów :)

Limanowa Forrest ma to do siebie, że wyzwala takiego pozytywnego ducha walki :)

Więcej relacji i zdjęć na bieżąco znajdziecie na stronie:
http://www.forrest-limanowa.pl/aktualnosci,386.htmlhttp://www.forrest-limanowa.pl/aktualnosci,386.html

Filmik z podsumowaniem: https://www.youtube.com/watch?v=Mm0Pd6wO5js

Ogromne podziękowania dla wszystkich, którzy włożyli całe serce w organizację tego biegu :)

Koniec pisania...idę pokręcić na rowerze bo jeszcze zostały minimalne zakwasy ;)

Zdjęcie z przymrużeniem oka :D



Pozdrawiam

Kamila :)

wtorek, 9 lutego 2016

Biegowe endorfiny - uzależnij się i Ty :)

 Dzisiaj opowiem Wam bajkę pt. "Od jutra", która powoli staje się rzeczywistością ;)

Dawno, dawno temu postanowiłam sobie, że powrócę do biegania...pewnie w tym momencie się zastanawiacie "A to Ty biegałaś?" Owszem był taki epizod, że jak zaczęłam to nie mogłam przestać, a ja już przestałam to nie mogłam powrócić.

Z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc i przede wszystkim "od jutra" zaczynałam. Jednak kiedy to jutro miało już nadejść to zawsze znalazła się jakaś dobra wymówka. Za zimno, za bardzo wieje, za chwilę muszę wychodzić do pracy więc już zupełnie nie opłaca się wychodzić z domu...a to skoro nie idę to sobie coś zjem, a od jutra to już naprawdę idę. Sama jednak w to nie bardzo wierzyłam :)

W styczniu jak tylko miałam wolny czas to razem ze znajomymi chodziliśmy po okolicznych górach, a jazda na rowerze i bieganie było, ale tylko w mojej głowie.

Aż nadszedł luty i po prostu zabrakło mi wymówek. Ubrałam się i wyszłam na rower. Po kilku kilometrach stwierdziłam, że czasami warto za czymś zatęsknić, żeby jeszcze bardziej utwierdzić się w przekonaniu, że to jest nam potrzebne do życia. Od razu pojawił się uśmiech na mojej twarzy :).

Skoro było tak super to następnego dnia wybrałam się z Kolegami w teren - w grupie przecież zawsze raźniej.

Jeżeli chodzi o bieganie to mam problem, że zawsze ubieram się za grubo :D Po chwili jednak zaczyna się robić gorąco i mam ochotę porzucić gdzieś jedną warstwę. Następnym razem muszę się ubrać tak żeby mi było zimno.

W niedzielę w towarzystwie M. i P. biegliśmy na górę Zęzów. Pomimo, że nie jest zbyt wysoka to naprawdę widzę w niej spory potencjał. Oczywiście zbieg był bez szlaku gdzie nas tylko poniosły nogi :) Miała być jeszcze Paproć, ale zatrzymaliśmy się u znajomego i tak nam zeszło na pogaduchach.

Wczoraj tak sobie myślę iść czy nie iść. Po dłuższym namyśle ubrałam buty biegowe, zabrałam czołówkę, mp3 i wsiadłam do ostatniego busa i pojechałam w odwiedziny do M. Pojadłam trochę słodyczy bo cały dzień coś za mną słodkiego chodziło. Czas zbierać się do domu. Zastanawiałam się czy biec główną drogą po płaskim czy drogą asfaltową gdzie jeden podjazd/podbieg ma 30%, a droga przebiega przez las. Zdecydowałam się na wersję drugą. Gdyby mi tam zgasła czołówka to powiem Wam, że trochę bym się bała. Po pokonaniu najcięższego podbiegu byłam już dobrze rozgrzana więc biegło mi się super w rytm muzyki :). W pewnym momencie poczułam, że coś mnie "smyra" po nogach. Odwracam się, a za mną od jakiejś chwili biegnie pies jak się okazało Azor. Przez dłuższy czas nie chciał się ode mnie odczepić. Dobiegłam do domu 7 km zrobione i co dalej? Obudziłam Reksię moją czworonożną towarzyszką i w jej towarzystwie dobiłam do 10 km :) W domu byłam coś po 22 :D Coś czuję, że znowu zaczynam się uzależniać.

Biegowe endorfiny działają :)


Podczas biegu na Turbacz :)
:)
Odlot po zawodach :D
P.S. Zapraszam do zakładki "Bieganie"
http://camilla14a.blogspot.com/search/label/bieganie

Pozdrawiam
Kamila :)

sobota, 30 maja 2015

XII Międzynarodowy Ekstremalny Maraton Pieszy "Kierat" :)

XII Międzynarodowy Ekstremalny Maraton Pieszy "Kierat" przeszedł już do historii.

W tamtym roku byłam pewna, że już nie wystartuję. Skoro raz udało się przejść 100 km to po co jeszcze raz? Jednak kiedy tylko rozpoczęły się zapisy uważnie śledziłam listę startową, aż w końcu sama się na niej znalazłam.

Podstawowe parametry maratonu KIERAT 2015:
Teren: Beskid Wyspowy;
Start/meta: Limanowa;
Dystans: 100 km;
Suma podejść: 3500 m;
Liczba punktów kontrolnych: 15;
Czas: 30 godzin (non-stop, dzień i noc);
Termin: 22-24 maja 2015 r.


W piątek tuż przed godziną 12:00 pojechałam z M. do Limanowej do biura zawodów w celu odebrania mapy. Na korytarzu zaczęła się formować dość długa kolejka Kieratowiczów, którzy tak jak i my byli ciekawi co Organizatorzy przygotowali. Pakiet startowy z numerem 488 odebrany. Jeszcze tylko do apteki skoczyć po lepce na obtarcia i do domu. M. już się niecierpliwił kiedy zajmie się opracowaniem strategi jakie drogi będą najlepsze. Ja zajęłam się bardziej przyziemnymi rzeczami czyli jedzeniem na całą trasę. Pakowanie plecaka jak co roku przysparza mi sporego problemu. Spakowałam się do różowego 25l...eee taka różowa nie chce :D W końcu upchnęłam wszystko do mojego rowerowego. W ostatniej chwili przed wyjściem wyciągałam z niego bluzę i dodatkowe legginsy. Najwyżej będzie mi zimno więc będę mieć dodatkową motywację żeby biec.

Tuż przed godziną 18:00 spotkaliśmy się w parku miejskim w Limanowej gdzie odbył się start. Łącznie wystartowało 647 zawodników.  Trochę się nas uzbierało. Co rusz to jakaś znajoma twarz :). Jak przed każdymi zawodami tak i tutaj nie znoszę momentu startu. Do pierwszego punktu ludzie lecą jak szaleni. Udzieliło się to i nam. W ekipie liczącej 9 osób zaczynamy biec. Momentami brakowało tchu. Bluzy wylądowały szybko w plecaku.


Ja, Mariusz, Robert, Wojtek, Paweł i Tomek, a reszta ekipy gdzieś się zaplątała :)
W parku miejskim w Limanowej.
Każdy z uczestników otrzymywał kartę, którą na każdym zdobytym punkcie przykładał do czytnika. Dodatkowo jeżeli ktoś nie miał 100% zaufania do techniki to mógł performatorem przebić numer startowy. U mnie przybijanie miało bardziej charakter psychologiczny ponieważ idąc sprawdzałam ile jeszcze mi brakuje żeby zapełnić wszystko.


Kolega Andrzej postanowił pokonać dystans 100 km na rowerze :)
Do pierwszego punktu mieszczącego się w miejscowości Stara Wieś na Osiedlu Golców docieramy o 18:56 - dystans 6,5 km. Do mety dalej niż bliżej :). Idąc na drugi punkt niektóre napotkane osoby z naprzeciwka szły do pierwszego. Do dzisiaj nie wiemy którędy oni musieli iść. Trasa im dalej tym robiła się coraz bardziej kieratowa. Wydeptane ścieżki po polach, woda i błoto dostające się do butów. W pewnym momencie trzeba było przejść przez rzekę. Przez chwilę się zawahałam, ale patrzę, że Asia przeszła...no to za nią. Woda sięgała ponad kolana - w sumie to nawet nie było takie złe bo wypłukała cały syf z butów. W tym momencie dwóch kolegów, którzy szukali kładki zostali gdzieś za nami.
Ej robią zdjęcie!!! Biegniemy :)
Powoli zaczynało się ściemniać więc trzeba było założyć czołówki. Na drugim punkcie myślałam, że zatrzymamy się chociaż na chwilę żeby coś zjeść, ale nie było nawet takiej opcji. Idziemy dalej. Zaczynamy się przedzierać na przełaj przez las w górę. Przypomina mi się wspinaczka z poprzedniego roku kiedy to "wspinaliśmy" się na Lubań. Punkt kontrolny nr 3 znajdował się na Stoku Góry Kostrza.Na miejscu przywitali nas licznie zgromadzeni Sędziowie czyli rodzina Asi :).



Jeżeli dotrzemy do kolejnego punktu to będzie już 1/3 trasy. Czy to nie brzmi optymistycznie? :) Z taką myślą ruszamy dalej. Po drodze od grupy odłącza się Robert, dla którego był to pierwszy Kierat ( Pewnie też nie ostatni :)). Teraz pomyślicie, że jesteśmy okrutni, ale razem z M. przed startem ustaliliśmy zasadę, że jeżeli ktoś odpadnie od grupy to musi sobie radzić sam, a jedzenie które ma w plecaku dzielimy na wszystkich :D Od razu zaznaczam, że tyczyło się to również mnie. W tym miejscu każdy wzbogacił się o batoniki i czekolady.

Duża część Kieratu w tym roku była w takich terenach gdzie często jeżdżę na rowerze więc do pewnego momentu jeżeli wiedziałam gdzie jestem to czułam się jak u siebie. W drodzę na 4 punkt wydawało mi się, że widzę ognisko więc pewnie tam jest punkt sędziowski. Miejsce jednak mi nie pasowało...hmmm wygląda jak pożar. Oczywiście dwóch Strażaków w ekipie więc jak tylko poczuli dym to wyobraźcie sobie jak biegli. W ostateczności zostaliśmy przegonieni przez pana, który urządzał sobie jakieś wypalanie.


Nie ma to jak wspólna pasja :D <3
Dzień przed startem podczas rozmowy z Panem Andrzejem  (organizatorem) żartowaliśmy na temat jakie buty ubrać. Porada brzmiała: gumowce po kolana :D Opady deszczu i burze jakie towarzyszyły już od kilku dni przed startem niczego dobrego nie wróżyły. Stwierdziłam, że nie będę inwestować w nowe buty bo i tak to nie ma sensu. Ubrałam swoje sprawdzone z tamtego roku. To nic, że bieżnik już jest tak zdarty, że go praktycznie nie ma...jeszcze w nich obejdę - pomyślałam :D Na dłuższych postojach było przebieranie mokrych skarpet i smarowanie maścią. Wcześniej mi nawet nie przyszło do głowy żeby posmarować nogi, a przecież dzięki temu woda mniej wnika w skórę. Stojąc w kolejce po numer startowy na stoisku ze sklepu napieraj.pl zobaczyłam maść Second Skin. Dominik sprzedawca bardzo ją zachwalał. Cena jak za tak dużą tubkę była dość przystępna więc się skusiliśmy. To nie jest płatne ogłoszenie, ale muszę Wam powiedzieć, że ta maść jest genialna :)


Na trasie co jakiś czas spotykaliśmy Kieratowego pieska :)
Kolejne punkty mijaliśmy jeden za drugim co jakiś czas spotykając Kieratowiczów. Przybijając z Asią karty słyszałyśmy od Sędziów słowa uznania w postaci " Jesteś 9, 10 kobietą w tym miejscu". No no całkiem nieźle. Oby to tylko utrzymać, albo nawet lepiej czyli poprawić :). Na 8 punkt w miejscowości Lipnica Górna do "Gospody pod Kamieniem" docieramy o godzinie 03:13. Jest to już 50 km. Nawet nie wiem kiedy to zleciało. Zawsze około 30 km dopadał mnie mały kryzys, a tutaj nic. Idziemy jak burza. Pogoda też jest łaskawa. Co jakiś czas lekka mżawka. Jednak to nic w porównaniu z tym na co się nastawiłam. Zakupiłam mega dużą pelerynę. Po wcześniejszych doświadczeniach gdzie na Ekstremalnej Drodze Krzyżowej miałam do pokonania 47 km w deszczu to stwierdziłam, że wolę się w niej zagotować, ale nie chce zamarznąć.

Na punkcie nr 8 od ekipy odłącza się Michał i Paweł. Przeszli to co postanowili sobie za cel i zostali w gospodzie. Zaczyna się robić znowu jasno. Po drodze przez chwilę towarzyszy nam piesek, który chyba przewijał się z większością maratończyków. Do kolejnego punktu Sołtysie Góry - polana z amboną dzieli nas długie 9 km. Niestety po 8 km Mariusza zaczynają obcierać buty. Próbuje najdziwniejszych patentów żeby jakoś temu zaradzić, ale niestety ból okazuje się silniejszy. Ekipa wykrusza się totalnie. Nawigację przejmuje Tomek, a Mariusz schodzi do Rajbrotu i stamtąd jedzie do domu :(  Smuteczek...



Po całej nieprzespanej nocy oczy same zaczynają się zamykać. Patrzę na drogę żeby zobaczyć jaki mam odcinek przed sobą i przewracam kijkami trekingowymi z zamkniętymi oczami. Próbuje dogonić Asię i Tomka bo być może rozmowa mnie rozbudzi. Nawet kawały, które do końca wcale nie były śmieszne były lepszą alternatywą niż milczenie :D. W pewnym momencie tak się zagadaliśmy, że minęliśmy sobie szlak i zejście w las. Cofamy się w górę i na przełaj na Ostrą Górę. Myślałam, że nie ma gorszej góry od Szczebla, a jednak jest. Na punkt 12 to był istna wspinaczka po głazach, a wystarczyło tylko trochę pomyśleć i poszlibyśmy eleganckim szlakiem :).


Wspinaczka do punktu 12.

Kolejne punkty zdobywamy przemierzając czasem pokrzywy po pas. O jakże ja się cieszę, że ubrałam jednak długie legginsy, a nie krótkie spodenki :). Asia, która miała krótsze już taka szczęśliwa nie była, ale przynajmniej będzie zdrowa. Mój skrót z błotem po kostki też był niczego sobie :D Tomek tak się zaangażował w cały Kierat, że aż nie możemy wyjść z podziwu. W końcu jednak dostał odpowiedzialne zadanie: nawigować i zaprowadzić nas do mety :)


Oznaczenie Kierat w miejscu gdzie urywał się szlak. Aż byłam zaskoczona tą tabliczką.

Od 14 do 15 punktu dzielił nas dystans aż 9 km. W normalnych warunkach powiedziałabym "tylko", ale na Kieracie każdy km to wyzwanie. Od miejscowości Sechna do Żmiącej tryb marszu po asfalcie zamieniamy w bieg. Kiedy zaczynamy podchodzenie na Górę Jaworz jestem w szoku "To ta góra jest taka stroma?". Na rowerze zawsze jeździłam na nią od strony Limanowej pokonując Pasmo Łososińskie - rzekłabym, że nawet łagodna jest, a tu takie coś. Organizatorzy na koniec zaserwowali nam taki deser jak w tamtym roku na Górze Paproć. W końcu po jakże długim marszu we mgle zdobywamy punkt kontrolny numer 15.


Punkt nr 15- Tomasz i reprezentacja KS Limanowa Forrest :D
W piątek przed startem pomyślałam, że jeżeli uda mi się zdobyć Jaworz to już będę w domu. Jednak do mety/domu dzieliło mnie jeszcze 9 km. Niewyspanie coraz bardziej dawało mi się we znaki. Czułam się już tak bezradna, że jedyne o czym marzyłam to gorąca kąpiel i ciepły koc. Nerwy powoli każdemu zaczynały już puszczać... i tak oto Asia "Osiołek" pobiegła gdzieś przed siebie i nie wiem nawet jaką drogą, a ja z Tomkiem jakimiś innymi drogami. Po szukaniu drogi w lesie i trafieniu do "cywilizacji" pytamy pierwszą napotkaną miejscową osobę czy daleko jeszcze do Limanowej :D W końcu trafiamy na jakieś znane nam odcinki drogi. Im bliżej mety tym nieustające telefony z pytaniami kiedy dotrzemy.


Już coraz bliżej mety :)

W końcu jest META :) 
100 km pokonane w czasie 24:45
Moje miejsce w kategorii kobiet 13 na 92.
Miejsce w kategorii open 189 na 647.

Na mecie czekało nas miłe powitanie :)


Na mecie z Tomkiem :)
Jak trochę ochłonęłam to udałam się na zasłużony posiłek. Według aplikacji Tomka spaliliśmy około 8 000 kalorii :D Żołądek miałam jednak tak skurczony, że taka porcja to nawet dla mnie było za dużo, a jak wiecie lubię dużo jeść :)


Ta kiełbaska sama się uśmiecha :D

W niedzielę rano razem z Asią pojechałyśmy na dekorację zawodników. 

Po raz pierwszy w historii Kieratu pierwsze miejsce zdobył mieszkaniec powiatu limanowskiego Bartłomiej Karabin - 100 km pokonał w czasie 13 godzin 51 minut 13 sekund. Gratulacje :)

Gratulacje należą się oczywiście wszystkim startującym :). 
W imieniu swoim i Asi chciałyśmy podziękować Mariuszkowi, który nas bezbłędnie nawigował do 60 km i Tomkowi, który przejął później rolę nawigatora i zaprowadził nas do mety...co za ulga, że w tym roku obyło się bez śmigłowca na trasie :) 

Wiadomość dla wszystkich "Szyderców" :D Jak przejdziecie chociaż 1 punkt to możemy pogadać na temat Kieratu :).


Moja druga Kieratowe setka :)

Podsumowanie :)

W tym roku trasa pod względem technicznym nie była jakaś trudna jeżeli tak w ogóle można powiedzieć o dystansie 100 km. Pogoda jednak zrobiła swoje i już od 1 km musieliśmy zmagać się z przemoczonymi butami - żadna przyjemność, ale idzie się przyzwyczaić. Na Kieracie pół trasy idą nogi, pół trasy głowa. Najgorzej jeżeli głowa i nogi nie chciały współpracować. Nogi mogą iść, a mi się chce spać. Jestem pełna energii, a tu ścięgno Achillesa się odzywa i jakieś pęcherze na nogach. Dodatkowo ból w barku.Po dotarciu do mety całe ciało drżało z zimna i przemęczenia. Opuchlizna na nogach pozwalała mi na założenie tylko jednych butów. Ból fizyczny jednak szybko minął i znowu pojawiła się ta dręcząca myśl "za rok jak wystartuję..." :) A miałam z tym skończyć :D 

Kierat nauczył już pokory nie jednego :). Marsz z nastawieniem "Przejdę 100 km" czasem może okazać się zgubny bo pewnych kontuzji itp. nie da się przeskoczyć. W tym roku nie miałam jakiś większych kryzysów. Być może doświadczenie z poprzednich lat zaowocowało. Nie było myśli "Po co idę? Jaki to ma sens?". Było nastawienie jak wyżej "Przejdę 100 km" choćby skały... :D


Może Wy też się skusicie za rok na taki "spacer"? :)

Na starcie otrzymujemy mapę gdzie zaznaczona jest droga od punktu do punktu w linii prostej. Sami musimy wybrać najlepszą opcje. Tak wyglądała nasza trasa :)


Pozdrawiam
Kamila :)

P.S. Relacja z roku 2014 :)
http://camilla14a.blogspot.com/2014/05/xi-miedzynarodowy-ekstremalny-maraton.html