sobota, 30 maja 2015

XII Międzynarodowy Ekstremalny Maraton Pieszy "Kierat" :)

XII Międzynarodowy Ekstremalny Maraton Pieszy "Kierat" przeszedł już do historii.

W tamtym roku byłam pewna, że już nie wystartuję. Skoro raz udało się przejść 100 km to po co jeszcze raz? Jednak kiedy tylko rozpoczęły się zapisy uważnie śledziłam listę startową, aż w końcu sama się na niej znalazłam.

Podstawowe parametry maratonu KIERAT 2015:
Teren: Beskid Wyspowy;
Start/meta: Limanowa;
Dystans: 100 km;
Suma podejść: 3500 m;
Liczba punktów kontrolnych: 15;
Czas: 30 godzin (non-stop, dzień i noc);
Termin: 22-24 maja 2015 r.


W piątek tuż przed godziną 12:00 pojechałam z M. do Limanowej do biura zawodów w celu odebrania mapy. Na korytarzu zaczęła się formować dość długa kolejka Kieratowiczów, którzy tak jak i my byli ciekawi co Organizatorzy przygotowali. Pakiet startowy z numerem 488 odebrany. Jeszcze tylko do apteki skoczyć po lepce na obtarcia i do domu. M. już się niecierpliwił kiedy zajmie się opracowaniem strategi jakie drogi będą najlepsze. Ja zajęłam się bardziej przyziemnymi rzeczami czyli jedzeniem na całą trasę. Pakowanie plecaka jak co roku przysparza mi sporego problemu. Spakowałam się do różowego 25l...eee taka różowa nie chce :D W końcu upchnęłam wszystko do mojego rowerowego. W ostatniej chwili przed wyjściem wyciągałam z niego bluzę i dodatkowe legginsy. Najwyżej będzie mi zimno więc będę mieć dodatkową motywację żeby biec.

Tuż przed godziną 18:00 spotkaliśmy się w parku miejskim w Limanowej gdzie odbył się start. Łącznie wystartowało 647 zawodników.  Trochę się nas uzbierało. Co rusz to jakaś znajoma twarz :). Jak przed każdymi zawodami tak i tutaj nie znoszę momentu startu. Do pierwszego punktu ludzie lecą jak szaleni. Udzieliło się to i nam. W ekipie liczącej 9 osób zaczynamy biec. Momentami brakowało tchu. Bluzy wylądowały szybko w plecaku.


Ja, Mariusz, Robert, Wojtek, Paweł i Tomek, a reszta ekipy gdzieś się zaplątała :)
W parku miejskim w Limanowej.
Każdy z uczestników otrzymywał kartę, którą na każdym zdobytym punkcie przykładał do czytnika. Dodatkowo jeżeli ktoś nie miał 100% zaufania do techniki to mógł performatorem przebić numer startowy. U mnie przybijanie miało bardziej charakter psychologiczny ponieważ idąc sprawdzałam ile jeszcze mi brakuje żeby zapełnić wszystko.


Kolega Andrzej postanowił pokonać dystans 100 km na rowerze :)
Do pierwszego punktu mieszczącego się w miejscowości Stara Wieś na Osiedlu Golców docieramy o 18:56 - dystans 6,5 km. Do mety dalej niż bliżej :). Idąc na drugi punkt niektóre napotkane osoby z naprzeciwka szły do pierwszego. Do dzisiaj nie wiemy którędy oni musieli iść. Trasa im dalej tym robiła się coraz bardziej kieratowa. Wydeptane ścieżki po polach, woda i błoto dostające się do butów. W pewnym momencie trzeba było przejść przez rzekę. Przez chwilę się zawahałam, ale patrzę, że Asia przeszła...no to za nią. Woda sięgała ponad kolana - w sumie to nawet nie było takie złe bo wypłukała cały syf z butów. W tym momencie dwóch kolegów, którzy szukali kładki zostali gdzieś za nami.
Ej robią zdjęcie!!! Biegniemy :)
Powoli zaczynało się ściemniać więc trzeba było założyć czołówki. Na drugim punkcie myślałam, że zatrzymamy się chociaż na chwilę żeby coś zjeść, ale nie było nawet takiej opcji. Idziemy dalej. Zaczynamy się przedzierać na przełaj przez las w górę. Przypomina mi się wspinaczka z poprzedniego roku kiedy to "wspinaliśmy" się na Lubań. Punkt kontrolny nr 3 znajdował się na Stoku Góry Kostrza.Na miejscu przywitali nas licznie zgromadzeni Sędziowie czyli rodzina Asi :).



Jeżeli dotrzemy do kolejnego punktu to będzie już 1/3 trasy. Czy to nie brzmi optymistycznie? :) Z taką myślą ruszamy dalej. Po drodze od grupy odłącza się Robert, dla którego był to pierwszy Kierat ( Pewnie też nie ostatni :)). Teraz pomyślicie, że jesteśmy okrutni, ale razem z M. przed startem ustaliliśmy zasadę, że jeżeli ktoś odpadnie od grupy to musi sobie radzić sam, a jedzenie które ma w plecaku dzielimy na wszystkich :D Od razu zaznaczam, że tyczyło się to również mnie. W tym miejscu każdy wzbogacił się o batoniki i czekolady.

Duża część Kieratu w tym roku była w takich terenach gdzie często jeżdżę na rowerze więc do pewnego momentu jeżeli wiedziałam gdzie jestem to czułam się jak u siebie. W drodzę na 4 punkt wydawało mi się, że widzę ognisko więc pewnie tam jest punkt sędziowski. Miejsce jednak mi nie pasowało...hmmm wygląda jak pożar. Oczywiście dwóch Strażaków w ekipie więc jak tylko poczuli dym to wyobraźcie sobie jak biegli. W ostateczności zostaliśmy przegonieni przez pana, który urządzał sobie jakieś wypalanie.


Nie ma to jak wspólna pasja :D <3
Dzień przed startem podczas rozmowy z Panem Andrzejem  (organizatorem) żartowaliśmy na temat jakie buty ubrać. Porada brzmiała: gumowce po kolana :D Opady deszczu i burze jakie towarzyszyły już od kilku dni przed startem niczego dobrego nie wróżyły. Stwierdziłam, że nie będę inwestować w nowe buty bo i tak to nie ma sensu. Ubrałam swoje sprawdzone z tamtego roku. To nic, że bieżnik już jest tak zdarty, że go praktycznie nie ma...jeszcze w nich obejdę - pomyślałam :D Na dłuższych postojach było przebieranie mokrych skarpet i smarowanie maścią. Wcześniej mi nawet nie przyszło do głowy żeby posmarować nogi, a przecież dzięki temu woda mniej wnika w skórę. Stojąc w kolejce po numer startowy na stoisku ze sklepu napieraj.pl zobaczyłam maść Second Skin. Dominik sprzedawca bardzo ją zachwalał. Cena jak za tak dużą tubkę była dość przystępna więc się skusiliśmy. To nie jest płatne ogłoszenie, ale muszę Wam powiedzieć, że ta maść jest genialna :)


Na trasie co jakiś czas spotykaliśmy Kieratowego pieska :)
Kolejne punkty mijaliśmy jeden za drugim co jakiś czas spotykając Kieratowiczów. Przybijając z Asią karty słyszałyśmy od Sędziów słowa uznania w postaci " Jesteś 9, 10 kobietą w tym miejscu". No no całkiem nieźle. Oby to tylko utrzymać, albo nawet lepiej czyli poprawić :). Na 8 punkt w miejscowości Lipnica Górna do "Gospody pod Kamieniem" docieramy o godzinie 03:13. Jest to już 50 km. Nawet nie wiem kiedy to zleciało. Zawsze około 30 km dopadał mnie mały kryzys, a tutaj nic. Idziemy jak burza. Pogoda też jest łaskawa. Co jakiś czas lekka mżawka. Jednak to nic w porównaniu z tym na co się nastawiłam. Zakupiłam mega dużą pelerynę. Po wcześniejszych doświadczeniach gdzie na Ekstremalnej Drodze Krzyżowej miałam do pokonania 47 km w deszczu to stwierdziłam, że wolę się w niej zagotować, ale nie chce zamarznąć.

Na punkcie nr 8 od ekipy odłącza się Michał i Paweł. Przeszli to co postanowili sobie za cel i zostali w gospodzie. Zaczyna się robić znowu jasno. Po drodze przez chwilę towarzyszy nam piesek, który chyba przewijał się z większością maratończyków. Do kolejnego punktu Sołtysie Góry - polana z amboną dzieli nas długie 9 km. Niestety po 8 km Mariusza zaczynają obcierać buty. Próbuje najdziwniejszych patentów żeby jakoś temu zaradzić, ale niestety ból okazuje się silniejszy. Ekipa wykrusza się totalnie. Nawigację przejmuje Tomek, a Mariusz schodzi do Rajbrotu i stamtąd jedzie do domu :(  Smuteczek...



Po całej nieprzespanej nocy oczy same zaczynają się zamykać. Patrzę na drogę żeby zobaczyć jaki mam odcinek przed sobą i przewracam kijkami trekingowymi z zamkniętymi oczami. Próbuje dogonić Asię i Tomka bo być może rozmowa mnie rozbudzi. Nawet kawały, które do końca wcale nie były śmieszne były lepszą alternatywą niż milczenie :D. W pewnym momencie tak się zagadaliśmy, że minęliśmy sobie szlak i zejście w las. Cofamy się w górę i na przełaj na Ostrą Górę. Myślałam, że nie ma gorszej góry od Szczebla, a jednak jest. Na punkt 12 to był istna wspinaczka po głazach, a wystarczyło tylko trochę pomyśleć i poszlibyśmy eleganckim szlakiem :).


Wspinaczka do punktu 12.

Kolejne punkty zdobywamy przemierzając czasem pokrzywy po pas. O jakże ja się cieszę, że ubrałam jednak długie legginsy, a nie krótkie spodenki :). Asia, która miała krótsze już taka szczęśliwa nie była, ale przynajmniej będzie zdrowa. Mój skrót z błotem po kostki też był niczego sobie :D Tomek tak się zaangażował w cały Kierat, że aż nie możemy wyjść z podziwu. W końcu jednak dostał odpowiedzialne zadanie: nawigować i zaprowadzić nas do mety :)


Oznaczenie Kierat w miejscu gdzie urywał się szlak. Aż byłam zaskoczona tą tabliczką.

Od 14 do 15 punktu dzielił nas dystans aż 9 km. W normalnych warunkach powiedziałabym "tylko", ale na Kieracie każdy km to wyzwanie. Od miejscowości Sechna do Żmiącej tryb marszu po asfalcie zamieniamy w bieg. Kiedy zaczynamy podchodzenie na Górę Jaworz jestem w szoku "To ta góra jest taka stroma?". Na rowerze zawsze jeździłam na nią od strony Limanowej pokonując Pasmo Łososińskie - rzekłabym, że nawet łagodna jest, a tu takie coś. Organizatorzy na koniec zaserwowali nam taki deser jak w tamtym roku na Górze Paproć. W końcu po jakże długim marszu we mgle zdobywamy punkt kontrolny numer 15.


Punkt nr 15- Tomasz i reprezentacja KS Limanowa Forrest :D
W piątek przed startem pomyślałam, że jeżeli uda mi się zdobyć Jaworz to już będę w domu. Jednak do mety/domu dzieliło mnie jeszcze 9 km. Niewyspanie coraz bardziej dawało mi się we znaki. Czułam się już tak bezradna, że jedyne o czym marzyłam to gorąca kąpiel i ciepły koc. Nerwy powoli każdemu zaczynały już puszczać... i tak oto Asia "Osiołek" pobiegła gdzieś przed siebie i nie wiem nawet jaką drogą, a ja z Tomkiem jakimiś innymi drogami. Po szukaniu drogi w lesie i trafieniu do "cywilizacji" pytamy pierwszą napotkaną miejscową osobę czy daleko jeszcze do Limanowej :D W końcu trafiamy na jakieś znane nam odcinki drogi. Im bliżej mety tym nieustające telefony z pytaniami kiedy dotrzemy.


Już coraz bliżej mety :)

W końcu jest META :) 
100 km pokonane w czasie 24:45
Moje miejsce w kategorii kobiet 13 na 92.
Miejsce w kategorii open 189 na 647.

Na mecie czekało nas miłe powitanie :)


Na mecie z Tomkiem :)
Jak trochę ochłonęłam to udałam się na zasłużony posiłek. Według aplikacji Tomka spaliliśmy około 8 000 kalorii :D Żołądek miałam jednak tak skurczony, że taka porcja to nawet dla mnie było za dużo, a jak wiecie lubię dużo jeść :)


Ta kiełbaska sama się uśmiecha :D

W niedzielę rano razem z Asią pojechałyśmy na dekorację zawodników. 

Po raz pierwszy w historii Kieratu pierwsze miejsce zdobył mieszkaniec powiatu limanowskiego Bartłomiej Karabin - 100 km pokonał w czasie 13 godzin 51 minut 13 sekund. Gratulacje :)

Gratulacje należą się oczywiście wszystkim startującym :). 
W imieniu swoim i Asi chciałyśmy podziękować Mariuszkowi, który nas bezbłędnie nawigował do 60 km i Tomkowi, który przejął później rolę nawigatora i zaprowadził nas do mety...co za ulga, że w tym roku obyło się bez śmigłowca na trasie :) 

Wiadomość dla wszystkich "Szyderców" :D Jak przejdziecie chociaż 1 punkt to możemy pogadać na temat Kieratu :).


Moja druga Kieratowe setka :)

Podsumowanie :)

W tym roku trasa pod względem technicznym nie była jakaś trudna jeżeli tak w ogóle można powiedzieć o dystansie 100 km. Pogoda jednak zrobiła swoje i już od 1 km musieliśmy zmagać się z przemoczonymi butami - żadna przyjemność, ale idzie się przyzwyczaić. Na Kieracie pół trasy idą nogi, pół trasy głowa. Najgorzej jeżeli głowa i nogi nie chciały współpracować. Nogi mogą iść, a mi się chce spać. Jestem pełna energii, a tu ścięgno Achillesa się odzywa i jakieś pęcherze na nogach. Dodatkowo ból w barku.Po dotarciu do mety całe ciało drżało z zimna i przemęczenia. Opuchlizna na nogach pozwalała mi na założenie tylko jednych butów. Ból fizyczny jednak szybko minął i znowu pojawiła się ta dręcząca myśl "za rok jak wystartuję..." :) A miałam z tym skończyć :D 

Kierat nauczył już pokory nie jednego :). Marsz z nastawieniem "Przejdę 100 km" czasem może okazać się zgubny bo pewnych kontuzji itp. nie da się przeskoczyć. W tym roku nie miałam jakiś większych kryzysów. Być może doświadczenie z poprzednich lat zaowocowało. Nie było myśli "Po co idę? Jaki to ma sens?". Było nastawienie jak wyżej "Przejdę 100 km" choćby skały... :D


Może Wy też się skusicie za rok na taki "spacer"? :)

Na starcie otrzymujemy mapę gdzie zaznaczona jest droga od punktu do punktu w linii prostej. Sami musimy wybrać najlepszą opcje. Tak wyglądała nasza trasa :)


Pozdrawiam
Kamila :)

P.S. Relacja z roku 2014 :)
http://camilla14a.blogspot.com/2014/05/xi-miedzynarodowy-ekstremalny-maraton.html

5 komentarzy:

  1. Ja już w tym roku w lipcu robię dłuższy wypad, górny śląsk jura krakowsko-częstochowska :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, ale "spacery" długodystansowe nie idą mi tak jak wycieczki rowerowe, więc pozostaję przy kibicowaniu "spacerowiczom". A podziw i szacunek dla Wszystkich którzy dają radę. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak jak mi, dlatego podziwiam przejście tylu kilometrów pieszo (y)

      Usuń
  3. Ja już 200km zrobiłem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No pięknie... tylko pozazdrościć formy. Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń