wtorek, 9 lutego 2016

Biegowe endorfiny - uzależnij się i Ty :)

 Dzisiaj opowiem Wam bajkę pt. "Od jutra", która powoli staje się rzeczywistością ;)

Dawno, dawno temu postanowiłam sobie, że powrócę do biegania...pewnie w tym momencie się zastanawiacie "A to Ty biegałaś?" Owszem był taki epizod, że jak zaczęłam to nie mogłam przestać, a ja już przestałam to nie mogłam powrócić.

Z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc i przede wszystkim "od jutra" zaczynałam. Jednak kiedy to jutro miało już nadejść to zawsze znalazła się jakaś dobra wymówka. Za zimno, za bardzo wieje, za chwilę muszę wychodzić do pracy więc już zupełnie nie opłaca się wychodzić z domu...a to skoro nie idę to sobie coś zjem, a od jutra to już naprawdę idę. Sama jednak w to nie bardzo wierzyłam :)

W styczniu jak tylko miałam wolny czas to razem ze znajomymi chodziliśmy po okolicznych górach, a jazda na rowerze i bieganie było, ale tylko w mojej głowie.

Aż nadszedł luty i po prostu zabrakło mi wymówek. Ubrałam się i wyszłam na rower. Po kilku kilometrach stwierdziłam, że czasami warto za czymś zatęsknić, żeby jeszcze bardziej utwierdzić się w przekonaniu, że to jest nam potrzebne do życia. Od razu pojawił się uśmiech na mojej twarzy :).

Skoro było tak super to następnego dnia wybrałam się z Kolegami w teren - w grupie przecież zawsze raźniej.

Jeżeli chodzi o bieganie to mam problem, że zawsze ubieram się za grubo :D Po chwili jednak zaczyna się robić gorąco i mam ochotę porzucić gdzieś jedną warstwę. Następnym razem muszę się ubrać tak żeby mi było zimno.

W niedzielę w towarzystwie M. i P. biegliśmy na górę Zęzów. Pomimo, że nie jest zbyt wysoka to naprawdę widzę w niej spory potencjał. Oczywiście zbieg był bez szlaku gdzie nas tylko poniosły nogi :) Miała być jeszcze Paproć, ale zatrzymaliśmy się u znajomego i tak nam zeszło na pogaduchach.

Wczoraj tak sobie myślę iść czy nie iść. Po dłuższym namyśle ubrałam buty biegowe, zabrałam czołówkę, mp3 i wsiadłam do ostatniego busa i pojechałam w odwiedziny do M. Pojadłam trochę słodyczy bo cały dzień coś za mną słodkiego chodziło. Czas zbierać się do domu. Zastanawiałam się czy biec główną drogą po płaskim czy drogą asfaltową gdzie jeden podjazd/podbieg ma 30%, a droga przebiega przez las. Zdecydowałam się na wersję drugą. Gdyby mi tam zgasła czołówka to powiem Wam, że trochę bym się bała. Po pokonaniu najcięższego podbiegu byłam już dobrze rozgrzana więc biegło mi się super w rytm muzyki :). W pewnym momencie poczułam, że coś mnie "smyra" po nogach. Odwracam się, a za mną od jakiejś chwili biegnie pies jak się okazało Azor. Przez dłuższy czas nie chciał się ode mnie odczepić. Dobiegłam do domu 7 km zrobione i co dalej? Obudziłam Reksię moją czworonożną towarzyszką i w jej towarzystwie dobiłam do 10 km :) W domu byłam coś po 22 :D Coś czuję, że znowu zaczynam się uzależniać.

Biegowe endorfiny działają :)


Podczas biegu na Turbacz :)
:)
Odlot po zawodach :D
P.S. Zapraszam do zakładki "Bieganie"
http://camilla14a.blogspot.com/search/label/bieganie

Pozdrawiam
Kamila :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz