sobota, 10 stycznia 2015

Turbacz - pierwsza jazda w terenie :)

We wtorek 6 stycznia razem z ekipą wybrałam się na skitury. Wszystko miałam przygotowane dzień wcześniej i po nocnej zmianie w pracy wystarczyło tylko zjeść śniadanie i zabrać sprzęt. M. mnie odpytał czy wszystko jest żeby nie trzeba było wracać jak ostatnio po kask :D. Na parkingu w Koninkach spotkaliśmy się jeszcze z M. i S. Tylu narciarzy co tam było to dawno nie widziałam. Widać, że sporty zimowe robią się coraz popularniejsze. Cała czwórka w końcu gotowa do drogi. Naszym celem jest Turbacz (1310 m) - najwyższy szczyt Gorców. Na początku idziemy wzdłuż wyciągu narciarskiego, a później wkraczamy już na szlaki turystyczne. Śniegu w sam raz chociaż nie narzekałabym gdyby było jeszcze więcej.



Na górnej stacji wyciągu chwila wytchnienia. Trzeba ściągnąć kurtkę bo robi się naprawdę gorąco. Słonko ładnie też nam przygrzewało. Pogoda marzenie :)





Idziemy czerwonym szlakiem rowerowym. Z tego miejsca zostało nam jeszcze ok 1:30 marszu. Pamiętam jak w tamtym roku poszłam pieszo na Turbacz - tonęłam wtedy w zaspach, a na skiturach elegancko :D Gdybyście mnie widzieli - pomimo, że byłam zmęczona i nie wyspana to uśmiech nie schodził z twarzy przez cały czas :).




:)

Kiedy dotarliśmy do schroniska ja z M. zrobiliśmy przerwę na kanapki. Jak jest kryzysowy głód to ja się nigdzie nie ruszę..., a pozostałe towarzystwo zrobiło sobie jeden zjazd po polanach. Później spotkaliśmy się razem i jazda. S. niestety musiał nas trochę wcześniej opuścić.
Ekipa na szczycie Turbacza.
Widok ze schroniska.
Chatka koło Schroniska PTTK na Turbacza.
Sprawca całego zamieszania skiturowego :)



 Po wyjściu ze schroniska, które było w tym dniu całkowicie zatłoczone zakładamy na narty foki i jazda. Na początek zjazd po polance. M. był w szoku kiedy powiedziałam, że nie będziemy wychodzić tylko od razy wjeżdżamy w las między drzewa. Kilka razy się przewróciłam, ale lądowanie było w miękki puch więc nawet nic nie poczułam... no może tylko śnieg wszędzie :D Sama się zaskoczyłam. Porównując to z jazdą po wyciągu narciarskim to zdecydowanie wybieram teren :). Jak się zjechało to trzeba wyjść z powrotem. Udało nam się zjechać dwa razy jakieś krótsze odcinki.
Mój pierwszy skok na skiturach :D
Jak się zjechało to teraz trzeba wyjść pod górę...
Trzeci i ostatni zjazd był z samego szczytu Turbacza. Zaświeciliśmy czołówki ponieważ powoli zaczynało się ściemniać. Na niektórych fragmentach trasy było zbyt płasko żeby zjeżdżać więc wolałam założyć foki niż iść jak na biegówkach. Chociaż nigdy na nich nie chodziłam, ale momentami czułam się jak Królowa Gór - Justyna Kowalczyk. Moje mięśnie na drugi dzień dały o sobie znać :). Zrobiliśmy ponad 21 km. Żałuję, że nie pojechałam w środę jeszcze raz...., ale rozsądek wziął górę i stwierdziłam, że pouczę się na egzamin, który mnie czekał. Śnieg całkowicie stopniał, ale wciąż mam nadzieję, że jeszcze przyjdzie prawdziwa sroga zima jak za dawnych lat :)

Widoki niesamowite. Zdjęcie jednak tego nie odda, a szkoda :)
W oddali Tatry.
Drzewo przystosowane do siedzenia :D
Na szczycie Turbacza spotkaliśmy rowerzystów :)

Pozdrawiam Kamila :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz