poniedziałek, 23 marca 2015

"Dane nam było, słońca zaćmienie. Następne będzie, może za sto lat..." - Babia Góra :)

Ostatnio trochę męczyła mnie choroba. Na szczęście poczułam się już na tyle dobrze żeby zacząć działać :). W piątek po niespełna 4 godzinach snu już pobudka i tuż po godzinie 5 wyruszyliśmy w drogę. Nie pokonaliśmy nawet 5 km kiedy przejęłam kierownicę, a M. poszedł spać. Naszym celem było zdobycie Babiej Góry (1725). O godzinie 7 spotkaliśmy się na parkingu w Przywarówkach z M. i ekipa była już w komplecie. Przez krótki odcinek niesiemy narty, ale zaraz wkraczamy na szlak. M. zabrał do testowania swoje nowe nabytki...jedna narta waży chyba tyle co moje dwie :D. Zaczyna się robić gorąco więc kurtki szybko lądują w plecaku. Ile ja się nakombinowałam jak mam zamocować kask...w końcu się zorientowałam, że przecież mam specjalną siatkę na to :).



Po jakiejś godzinie marszu zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek. Z nowymi siłami ruszyliśmy dalej.


A im byliśmy bliżej szczytu tym widoki były coraz piękniejsze. Chyba mam szczęście do Babiej Góry bo byłam tutaj drugi raz w życiu i pogoda idealna. Z tego co słyszałam, to zawsze tam strasznie wieje.





Na szczycie Babiej Góry byliśmy tuż po godzinie 10:00...dla mnie to jakaś bajka biorąc pod uwagę, że czasem potrafię do tej godziny spać, a tutaj tyle niesamowitych rzeczy można już zrobić :). Czasem kiedy wstaję całkiem z rana lub w nocy to pierwsza myśl, że jak tylko wrócę to idę znowu spać....zazwyczaj na planach się kończy bo jest tyle rzeczy do zrobienia, że szkoda czasu :)







20 marca było zaćmienie słońca. Widziałam tylko początkowy etap. Niestety musieliśmy się trochę śpieszyć bo M. musiał pędzić do pracy.



Zjazd z Babiej Góry....coś pięknego. Przez cały sezon nabrałam trochę większej pewności na nartach. Warunki też były całkiem w porządku. Ogromne przestrzenie więc można było szusować gdzie tylko się zapragnie.



Kiedy po raz pierwszy schodziłam tym żlebem to byłam zafascynowana jak ktoś tu może zjechać. Chyba trzeba mieć spore doświadczenie żeby się odważyć :D Ja wyboru nie miałam bo jak się jest z M&M to mnie biorą na najbardziej hardkorowe zjazdy :D Za co oczywiście jestem im bardzo wdzięczna :). Momentami nie było mnie widać, ale było słychać trzask łamanych gałęzi...to znaczyło, że jadę i wszystko jest dobrze :)




To była zdecydowanie najlepsza wycieczka skiturowa w tym sezonie :)



Po zjeździe byłam tak zachwycona, że chciałam iść jeszcze raz...Niestety M. obtarły buty i nie było szansy żeby to powtórzyć. Tak mi się tam spodobało, że  w tym sezonie muszę tam jeszcze wrócić. Po powrocie do domu trochę zaspana przesiadłam się na rower. Świeże powietrze sprawiło, że jednak szybko ożyłam, ale o tym w następnym wpisie... :)


P.S. Pod tym linkiem znajdziecie relację z mojego pierwszego wyjścia na Babią Górę. Zapraszam :) http://camilla14a.blogspot.com/2014/12/babiogorski-zawrot-gowy.html

Pozdrawiam
Kamila :)

1 komentarz:

  1. Genialne widoki, aż zazdroszczę, pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń