poniedziałek, 2 marca 2015

Rowerowa zbieranina - luty :)

Ostatnio rower zaczyna się pojawiać coraz częściej w moim codziennym życiu - o ile tak mogę w ogóle  napisać bo właściwie sezonu nie zamykałam. Skitury z braku śniegu niestety musiały iść na chwilę w odstawkę chociaż jeszcze mam nadzieję, że pojeżdżę bo naprawdę mi się to spodobało. Dobrze jest mieć jakąś alternatywę - nawet jeżeli nasze życie toczy się wokół dwóch kółek to czemu mielibyśmy się ograniczać tylko do jednego sportu skoro jest ich tak wiele :)

Z myślą o cieplejszych dniach i całodziennych wyprawach po górach mój rower wzbogacił się o nowy gadżet - sztyca regulowana :) Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam u znajomych tą sztyce pomyślałam, że fajny bajer :D Jednak kiedy usłyszałam cenę to stwierdziłam, że ja sobie będę obniżać i podwyższać w razie potrzeb. Im jednak dłużej się temu przyglądałam to moje zdanie się zmieniało...Wyobraźcie sobie: wycieczka całodniowa po górach...jazda w górę i w dół i tak bez końca. Wasi towarzysze już odjechali bo Ty dalej guzdrasz się ze sztycą :D Teraz już tak nie będzie :). Owszem jeżdżąc na sztywnym rowerze jakoś specjalnie nie bawiłam się w takie rzeczy bo stwierdziłam, że na zawodach MTB najzwyczajniej w świecie nie ma na to czasu - tam jednak adrenalina jest tak duża, że w normalnych warunkach pewnie dwa razy bym się zastanowiła czy zjadę jakiś odcinek.





2. Odwaga czy przejaw głupoty? Sama nie wiem :D Kiedyś wybrałam się z M. na przejażdżkę rowerową. Miało być na Sałasz w Paśmie Łososińskim, ale warunki nie były za dobre. Po drodze mijaliśmy dosyć sporą skarpę. Stałam już kiedyś nad nią z zamiarem zjechania, ale ogarnął mnie strach. To co z dołu wydawało się proste, na górze już wcale takie nie było. Obiecałam sobie jednak, że kiedyś to zjadę. Postawiłam sobie to za punkt honoru :D Skoro koledzy tego nie zjechali to ja nie zjadę? Na górze M. nagrywał ten  jakże "bohaterski" wyczyn...okrzyk "Boję się!!!" i w dół. Zamiast wolno to rozpęd jak  nie wiem. Na dole jest takie wybicie coś jak mała fosa - tam się odbiłam i przywitałam się z ziemią. Zjechałam raz, a to jeszcze drugi. Tym razem manetka się złamała, kierownica przekręciła. U mnie pojawiły się łzy i nie były to bynajmniej łzy radości tylko raczej bół potłuczonych kości. Później powrót do domu. Po tym jak jeszcze się wywaliłam na lodzie to doszłam do wniosku, że te opony z kolcami, które M. testował to wcale nie jest taki głupi pomysł :).





3. Telefon od A. z pytaniem czy jedziemy jutro na szosę - trasa jakieś 80 km. A co mi tam :) Samej pewnie by mi się nie chciało, a w towarzystwie to zawsze raźniej. A. pokazał mi nowe drogi, o których nie miałam pojęcia. Najlepsze jest to, że są w mojej okolicy. Wyjechaliśmy ok 9 rano. Po drodze od słowa do słowa okazało się, że wpadliśmy na ten sam pomysł żeby dokręcić do 100 km. Trasa bardzo przyjemna z podjazdami, które momentami sięgały 17% ale co to dla nas :D. Na 70 km pomimo, że coś zjadłam to dopada mnie mały głód. Nie pamiętam już do której godziny jeździłam, ale byłam padnięta. Żarty na początku dnia w stylu co to jest przejechać 100 km? Hmmm no jednak to "coś" jest. I taaaaak :D

Link do trasy:
http://app.endomondo.com/workouts/474975047/10580457


4. Jazda na rowerze, a później przesiadka na narty? Czemu nie :D


Pozdrawiam
Kamila :)

3 komentarze:

  1. jak najszybciej :P ale teraz 150 km, bo jak dni będą dłuższe to atakuję 200 km ;)

    i taaaaak :D

    OdpowiedzUsuń