poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Majówka w Beskidzie Niskim na rowerze - 5 tras z pełnymi opisami i mapami :)

Przed nami długi weekend majowy. Kilka dni wolnych od pracy. Jest to doskonała okazja, aby odprężyć się i odpocząć od codziennych obowiązków i stresującej niekiedy pracy. Pomysłów jak spędzić majówkę jest mnóstwo. U mnie będą to propozycje oczywiście rowerowe. Pokażę Wam najlepsze trasy w Beskidzie Niskim. Miałam pisać jeszcze o Beskidzie Wyspowym, Beskidzie Żywieckim, Beskidzie Sądeckim, ale Beskid Niski tak mnie pochłonął, że postanowiłam, że lepiej opisać jeden porządnie niż wszystkie byle jak. Mam nadzieje, że Wam się spodoba i zainspiruję Was do tego żeby wybrać właśnie ten kierunek podróży. 

Zaczynamy!



Trasa zaczyna się i kończy w miejscowości Sękowa. Nawierzchnia to głównie asfalt, asfalt z dziurami oraz trochę górskich terenów, ale nie jakieś ekstremalne więc rower crossowy będzie tutaj idealny. Całość trasy liczy 135 km. Oczywiście można skrócić lub wydłużyć :) Po drodze mijamy Uzdrowisko Wapienne, które jest najmniejszym uzdrowiskiem w Polsce. Zobaczymy również charakterystyczne dla tego obszaru kiwony. Po drodze jest sklep więc jeśli tylko będzie otwarty będziesz mógł/a uzupełnić swoje zapasy. Wycieczka na cały dzień więc obiad porządny się należy i o tym też nie zapomniałam. Mapa i cała relacja: KLIK






Moje pierwsze spotkanie z Beskidem Niskim.  Pierwsze spotkanie i miłość od pierwszego zobaczenia. Niski? Skoro taki niski to pewnie będzie łatwo. Nie daj się temu zwieść to tylko pozory. Startujemy z uroczej miejscowości Izby - wieś położona u podnóża góry Lackowa. Góra ta nazywana jest często górą policyjną, a nazwę zawdzięcza swojej wysokości 997 m n.p.m. Będzie trochę ekstremalnie. Po drodze warto zatrzymać się w Pijalni Wód Mineralnych żeby ugasić pragnienie. Jeśli chcesz poczuć prawdziwego ducha Beskidu Niskiego to koniecznie zaglądnij do opuszczonych cerkwi, które niejedno pamiętają. Trasa liczy około 30 km. Mapa i pełna relacja: KLIK







"Jadąc rozglądam się na każdą stronę świata. Chce "pochłonąć" jak najwięcej tego magicznego świata. Beskid Niski za każdym razem robi na mnie coraz większe wrażenie. Przemierzając opuszczoną wieś i przydrożne cmentarze zastanawiam się jak żyli tamtejsi ludzie."

To tylko fragment z tej bajkowej trasy. Kozie Żebro, Jaworzyna Konieczniańska, Rotunda - trzy genialne zjazdy, po których uśmiech od ucha do ucha gwarantowany! Beskid Niski jest bardzo przyjazny dla rowerzystów.  Po drodze mijamy cmentarz wojenny nr 51, który robi niesamowite wrażenie. Będąc na tej trasie będziemy mieli bliski kontakt z naturą. Po drodze można spotkać konie, krowy, a i uważajcie na gęsi :D Oczywiście dobrego jedzenia nie zabraknie. Kiedy już będziecie wyczerpani po aktywnym dniu to koniecznie zrelaksujcie się nad Jeziorem Klimkowskim.
Cała relacja: KLIK







Uwaga! Tutaj będzie ekstremalnie. Ochraniacze na łokcie i nogi wskazane. Startujemy z miejscowości Jasionka koło Dukli. Nie pomylcie z Jasionką koło Gładyszowa bo co niektórym tak się zdarzyło. Jak jest dobra ekipa to i jazda przyjemniejsza. Zdobywamy górę Cergowa oraz Piotrusia. Zjazdy mega! Element edukacyjny na trasie musi być. Zaglądamy do Pustelni Św. Jana z Dukli żeby zobaczyć jak żył. Jeśli komuś jazdy będzie mało to zawsze można wyjechać na Cergową jeszcze raz tyle, że od innej strony. Ja tak zrobiłam i ten ostatni zjazd to była taka wisienka na torcie.
Relacja i mapa: KLIK






Ograniczenia i limity nie interesują mnie. Do tej pory pisałam Wam o wycieczkach na jeden dzień, ale przecież mamy długi weekend więc trzeba zaszaleć. Jedziemy na dwa dni! Wszystko co Ci będzie potrzebne będziesz mieć na plecach. Nie pakuj śpiwora - po drodze będzie nocleg. Naszą przygodą zaczynamy w miejscowości Wysowa, a co dalej? Cud, miód i malina - tego nie da się opisać to trzeba przeżyć. Odetnij się całkowicie od sieci i daj się ponieść urokom Beskidu Niskiego. Zanim jednak się odetniesz to przeczytaj wpisy żeby wiedzieć w którą stronę jechać. Przecież to nie jest takie oczywiste nawet jeśli jest to pętla :)








To już koniec tej wędrówki! Oczywiście jeżeli interesuje Was inny Beskid czy jakaś konkretna góra to po prawej stronie w wyszukiwarce na blogu wystarczy wpisać nazwę. Jeśli tam byłam to oczywiście relacja będzie dostępna.

Udanego wypoczynku.

Pozdrawiam
Kamila :)

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Puchar Smoka czyli puchar pełen goryczy...

Sezon rowerowy rozpoczęty na całego, a co za tym idzie? Oczywiście zawody rowerowe.

W niedzielę 7 kwietnia pojechałam na swój pierwszy wyścig rowerowy w tym sezonie. Kilka dni wcześniej trafiłam przez przypadek na informację, że wtedy i wtedy będą zawody, a że miałam wolne to czemu by nie pojechać.

Od samego początku było pod górkę...W sobotę cały dzień spędziłam samotnie z M. więc wieczorem padłam ze zmęczenia. O godzinie 2 w nocy ocknęłam się  i zaczęłam robić listę z rzeczami, które muszę ze sobą zabrać. Kartka podzielona na dwie części  Rower - Wózek, Bidon - Butelka itd. Najważniejsze jednak to: rower, buty SPD, kask - tyle mi wystarczy żeby wystartować reszta jest ważna, ale nie aż tak.


Dawniej przed zawodami byłam spakowana już o wiele wcześniej i spina jak nie wiem. Teraz trochę inne podejście.

W niedzielę przed godziną 10 wyruszyliśmy z domu. Przed nami około 100 km jazdy samochodem do miejscowości Brzyska na Puchar Smoka. Byłam tam już kilka lat temu. Oczywiście po drodze kilka przystanków bo dla M. była to zbyt męcząca trasa.

Udało się jesteśmy na miejscu. Idę do biura zawodów żeby się zapisać i odebrać numer startowy. Następnie idę objechać trasę. Po drodze pytam kilka osób, w którą stronę ta trasa prowadzi bo tak jest oznakowane, że w pewnych momentach nie wiadomo co i jak.

Z małym opóźnieniem około godziny 13:30 stajemy na linii startu. Trochę wszystko się przedłuża. Zaczynam dostawać gęsiej skórki. Nie wiem czy dlatego, że się stresuje czy dlatego, że jest po prostu zimno.




3,2,1 ruszamy! Jadę dosłownie 50 metrów jako jedna z pierwszych i co? Nie wiem gdzie jechać bo podczas treningu jedna z dróg była zamknięta, a podczas zawodów już otwarta. Szybki zakręt i zaczynam nadrabiać straty. Asfaltowy podjazd w niczym nie równa się z tym gdzie sobie trenowałam wcześniej. Wyprzedzam dziewczyny jedną po drugiej, aż w końcu znowu jestem na prowadzeniu. Wiem, że tutaj muszę przyłożyć ile fabryka mocy dała w nogach bo później będę mogła odpocząć na szybkim zjeździe. Co jakiś czas odwracam się czy nikt mnie nie dogania...kiedy zaczyna się etap, który przebiega po parku czuję, że ktoś za mną jedzie. Razem z jedną zawodniczką dojeżdżamy do pewnego miejsca i same nie wiemy gdzie jechać...jedziemy prosto i okazało się, że to był nasz błąd. Nieświadomy, którego konsekwencje później odczułyśmy.



Pierwsza pętla za mną. Została jeszcze jedna. W regulaminie były przewidziane 3 okrążenia, ale przed startem sędzia ustalił, że jedziemy dwie. Szczerze nie lubię takiego ucinania okrążeń. Pierwsze traktuje jako rozgrzewkę, drugie już bardziej jest na luzie, a trzecie to takie na dobicie. A w tym przypadku trzeba przyjąć inną strategię. Czyli jedziesz na zabicie od samego początku. Podczas drugiego okrążenia o mało nie dochodzi do kolizji ponieważ mężczyźni, którzy zaczęli swój start w jednym miejscu zjeżdżali ze stromego zjazdu, a dziewczyny jechały z naprzeciwka. I kto komu w takiej sytuacji miał ustąpić miejsca skoro dla każdego liczy się czas?



Na metę docieram jako pierwsza. Zaraz za mną jedzie druga zawodnicza. Czy czuję jakąś euforię i radość? Cieszę się, że się udało i zaraz biegnę do moich mężczyzn, którzy gdzieś tam spacerują w pobliżu. Po jakimś czasie widzę grupkę dziewczyn oraz sędziego. Myślę sobie co jest grane? Co się dzieje? Ustalamy miejsca, która dziewczyna jest która. Okazało się, że w tym miejscu gdzie się zawahałam jak jechać okazało się, że pojechałam źle przez co skróciłam sobie trochę trasę. Zupełnie byłam tego nie świadoma. Szkoda, że w miejscach gdzie nie było szansy się zgubić było pełno obstawy, a w miejscu strategicznym nie było zupełnie żywego ducha.



Ktoś mi się tu dobiera do picia :)
Miejsca ustalone. Spadłam na trzecią pozycję bo podobno pozostałe dziewczyny też pomyliły trasę. W grupie młodszej też były jakieś zawirowania. Najlepszą opcją dla mnie było powtórzenie wyścigu i zrobienie tej trzeciej pętli, która wcześniej została wycięta. Kilka dziewczyn też chciało powtórki, ale decyzja była inna.

Kiedy tak błąkałam się po tym parku zamyślona poszłam zobaczyć to nieszczęsne miejsce i na spokojnie kiedy to widziałam stwierdziłam, że tak to był mój błąd. Stwierdziłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie żeby mnie po prostu zdyskwalifikowali skoro nie zrobiłam trasy tak jak należało. Dlaczego inne dziewczyny mają na tym ucierpieć skoro to nie ich wina? Sędzia jednak stwierdził, że reszta też pomyliła trasy i wszystko jest dobrze. Skoro tak jest to niech będzie. Przynajmniej mam czyste sumienie, że nie zabrałam komuś miejsca na podium.


Po tym jak już wszystkie grupy zakończyły wyścig odbyła się dekoracja zawodników. Otrzymałam puchar za 3 miejsce. Nie poczułam żadnej satysfakcji, a wręcz smutek. Bo tak naprawdę nawet nie wiedziałam czy powinnam tam stać. Pomijając te zawirowania z miejscami to nie podobało mi się to, że potraktowano nas wręcz jak oszustów. Wyobraźcie sobie, że moim celem było specjalnie jechać 100 km żeby uciąć kawałek trasy i zdobyć puchar...absurd. Czuję, że gdybym nie pomyliła tej trasy to udało by mi się utrzymać wspomniane wcześniej pierwsze miejsce, ale gdybać to sobie można.






Od samego początku jak tylko jechałam na te zawody to żałowałam, że jadę bo nawet nie czułam żadnego wsparcia od najbliższych osób. Jak są różne zawody i wyścigi to kiedy jakiś zawodnik osiągnie sukces to widzę całą listę podziękowań dla osób bez których te osoby by sobie nie dały rady...na końcu wymieniają gdzieś tam oczywiście siebie jako sportowca. Moje wyścigi od lat to jest kombinowanie. Kombinowanie czy w jakiś sposób będę miała się jak dostać na zawody. Oczywiście jestem wdzięczna tym osobom dzięki, którym zawsze się jakoś udawało.

Wracając do domu po drodze zabawiałam Misia. Na szczęście szybko zasnął bo już był tak zmęczony. Patrząc na niego miałam wyrzuty, że go zabrałam i musi tyle jechać. Z tej całej bezsilności zaczęły mi już płynąć łzy...nawet teraz jak to pisze i sobie przypominam o tym wszystkim to muszę przetrzeć oczy żeby coś widzieć. 

Będąc już w domu i patrząc na swoje puchary trochę je poprzestawiałam żeby zmieścić jeszcze ten jeden. Trzynasty puchar... :)

Pozdrawiam
Kamila :)

czwartek, 11 kwietnia 2019

Rowerowe i biegowe podsumowanie miesiąca marzec :)

Miesiąc marzec był dla mnie w pewnym stopniu przełomowy. Po całym roku urlopu macierzyńskiego należało powrócić do pracy. Kto to nazwał urlopem to ja nie wiem :)

Pomimo ograniczonego czasu każdą wolną chwilę starałam się wykorzystać najbardziej aktywnie jak się dało. Im  więcej zajęć tym lepsza organizacja czasu. Jak wyglądał mój miesiąc. Zapraszam na małą fotorelację.

Lotnisko

Pewnego pięknego dnia udaliśmy się na lotnisko w miejscowości Jasienna żeby zobaczyć jak wujek M. uczy się latać samolotem. Był tam również pewien pan w wieku około 70 lat, który całe życie był związany z lotnictwem, ale z pewnych względów nie mógł latać. W tym momencie robi kurs. Jak widzicie każdy wiek jest dobry na spełnianie swoich marzeń.




Znalazłam odpowiedni pojazd dla siebie :)

Lecę w kulki

I to dosłownie! Po raz pierwszy odwiedziliśmy tego typu obiekt. Zabawa była przednia! Największą radość miałam oczywiście ja...dziecko to była tylko przykrywka żeby tam wejść. Nie ma to jak zabawa w strefie malucha 0-3. Polecam ;)



Rękawiczka

Spacerując w chłodne dni w wózku znalazłam rękawiczki M. Po drodze jak już się rozgrzałam to nie były mi potrzebne...jedna gdzieś zginęła. Oczywiście do zbrodni długo się nie przyznawałam. Na szczęście po jakimś czasie udało się ją odnaleźć. Poczeka do następnej zimy.




Paproć w Beskidzie Wyspowym

Szybka wycieczka na górę Paproć. Tym razem dla mnie bez podjazdów. Na szczyt wyjechaliśmy samochodem. Zjazd zielonym szlakiem do Tymbarku. Dawniej gdy mieszkałam bliżej tej góry potrafiłam tam być kilka razy w miesiącu, a czasem to codziennie. Po zjeździe kilka kilometrów jazdy asfaltem...ja udałam się do pracy, a M. jeszcze kilka razy pozjeżdżał na trasach.






Kamionna w Beskidzie Wyspowym

Asfaltowy podjazd przez miejscowość Makowica jest jednym z najbardziej stromych w Polsce. Prowadzi na szczyt Kamionna.  Ostatnio M. tam pojechał i pokonał tą trasę w godzinę i sześć minut! Jak to usłyszałam to byłam w szoku... Padło wyzwanie w jakim czasie ja tą trasę pokonam. Pomyślałam sobie " O Ty jeszcze Ci pokażę" Za jakiś czas mieliśmy okazję jechać tam razem. Warunek: bez zatrzymywania. Kto postawi chociaż nogę na ziemi ten przegrywa. Pomimo, że podjazd jest ciężki to należy do jednych z moich ulubionych więc nie odpuściłam, ani na chwilę, a później korzystając z wolnego czasu pojechałam tam znowu. Tym razem zatrzymałam się na chwilę żeby zrobić zdjęcie. Nasz czas podczas wspólnej jazdy wynosił 01:12. Dystans całej pętli około 20 km.






Rowerem do pracy

Pracę zaczynam popołudniu, a kończę późnym wieczorem. Myślałam, że będę wstawać już o 5 rano żeby nad wszystkim zapanować, ale okazało się, że o tej godzinie w marcu jest jeszcze ciemno więc plan trochę uległ zmianie. Oczywiście miałam ambitny plan, że będę kręcić na rowerze - w dzień fajnie, ale wieczorem gdy temperatury potrafiły być minusowe stwierdziłam, że na jakiś czas to sobie daruję tym bardziej, że zależy mi na tym żeby jak najszybciej być w domu. Teraz jak wieczory zrobią się cieplejsze to owszem rower jak najbardziej wchodzi w grę.




Bieganie z wózkiem i Bunisiem

Im dłużej biegam tym bardziej myślę, że to powinno być traktowane jak nowa dyscyplina sportu. Jak już mogliście zauważyć jak jakaś trasa wpadnie mi w oko to potrafię ją pokonywać kilka razy pod rząd do znudzenia. W Laskowej znalazłam genialną pętlę. Na początku dłużyła się niemiłosiernie, a teraz to nawet się nie obejrzę i jest pokonana. Na początku stromy asfalt pod górę gdzie mam ochotę zedrzeć z siebie ubrania bo jest tak gorąco :D Później przez las i grzbietem góry, a następnie zbieg asfaltem. Kiedyś tą trasę pokonałam na rowerze w godzinę. Ostatnio przebiegłam ją z wózkiem w godzinę. Jest postęp. Oczywiście zawsze towarzyszy nam Bunia. O dziwo grzecznie biegnie i nie plącze się pod nogami. 







Ognisko

Kolacja? Najlepiej smakuje w plenerze :) Nasze pierwsze ognisko w tym sezonie. Michałek był zachwycony.



Jak widzicie trochę się działo :)

Pozdrawiam
Kamila :)