sobota, 30 grudnia 2017

"Kamila i jej rower" - podsumowanie roku 2017 :)

Koniec roku to dobry czas na podsumowania. 
Jaki był rok 2017? Czy udało mi się zrealizować wszystkie zamierzone cele? 

Zapraszam na szybki przegląd. Zanim jednak zaczniecie czytać przyjmijcie serdeczne życzenia, aby każdy następny rok przynosił Wam wszystko to, co w życiu najpiękniejsze :) 

Na początku roku rzuciliśmy wszystko i pojechaliśmy w Bieszczady na skitury. Jak są warunki to naprawdę nie ma na co czekać.

Filmik z wyprawy: https://www.pinkbike.com/video/464468/


Relacja: Freetury w Biesach


Udało nam się zrealizować naszą sesję ślubną :) Jeżeli myślicie, że było mi zimno to się mylicie...emocje grzały.



Rok 2017 był rokiem postanowień :). Kiedy powiedziałam sobie, że przebiegnę tyle i tyle km to choćby nie wiem co tak musiało być. Co prawda jakoś dużo się nie nabiegałam, ale mam nadzieje, że w 2018 uda się znacznie więcej...w końcu teraz mam kompana, ale o tym dalej.



Po prawie dwóch latach ciężkiej i żmudnej pracy udało nam się wyremontować i przeprowadzić do naszego "gniazdka". Kiedy przypomnę sobie jakie tutaj było gruzowisko to aż ciężko uwierzyć jak wszystko się zmieniło. Kto widział ten wie o czym piszę.


Kobieta pracująca :)
Rok 2017 był rokiem testów :). Dzięki firmie Whyte miałam w końcu okazję spróbować jak to jest jeździć na szosie - wybrałam model Somerset. Później kręciłam na 29-C. Zmianę kół z 26 na 29 zdecydowanie dało się odczuć. Oczywiście była to zmiana na plus.


Kwiecień plecień...




Testy testami, ale najwięcej radości i tak sprawiała jazda na mojej Besti. 


Bestia :)
Jako, że uwielbiam czuć adrenalinę nie mogło zabraknąć zawodów rowerowych. W tym roku zaczęłam od Pucharu Tarnowa MTB. Puchar za zajęcie drugiego miejsca ze stratą 30 sekund do pierwszego był idealnym motywatorem żeby trenować jeszcze ostrzej. No właśnie był...bo później już nie wystartowałam, ale pomimo tego jedynego startu w klasyfikacji generalnej byłam na szóstym miejscu w kategori "Kobiety elita masters".


Mój jedyny puchar z roku 2017.

Udało się zrobić kilka dalszych wycieczek rowerowych...

Relacja: klik
Jak i tych bliższych :)  

Zjazd z Przechyby żółtym szlakiem...prawdopodobnie już w dwójkę :)
Kiedy nadchodzi maj może oznaczać to tylko jedno - KIERAT! Ekstremalny Maraton Pieszy na 100 km. Apetyt rośnie w miarę jedzenia...kiedyś miałam nastawienie "Ile się uda przejść to tyle będzie". Jednak od czasu kiedy już udało się pokonać 100 km nie ma żadnych kompromisów i jest tylko nastawienie "100 km"! W tym roku też miałam takie plany...miałam. Pozytywnie zdany test ciążowy trochę zweryfikował to wszystko :). Stwierdziłam, że nie ma co szaleć i razem z Koleżanką pokonałyśmy 30 km, a że pogoda nie rozpieszczała to można się było zmęczyć. Pochwalę się, że mój Mąż ukończył wtedy Kierat jako 48 na 659 osób. W maju 2018 trzeba będzie się sprężać bo kto popilnuje Dzidzię? :)


Kierat :)
Wiedziałam, że na rowerze już tak nie poszaleję i trochę się buntowałam z tego powodu. Na wszelkie sposoby kombinowałam co tutaj ze sobą zrobić...Wyszukiwane słowa kluczowe w google "Co można robić w ciąży?" Propozycje z układaniem puzzli czy grą w szachy jakoś nie specjalnie do mnie przenawiały. M. jeździł z kolegami na rowerze to ja w tym samym czasie zbierałam ekipę koleżanek i ruszałyśmy w góry na wycieczki piesze. 


Wyprawa na Lubań :) Klik
Będąc w 4 miesiącu udało się zrobić jeszcze fajną wycieczkę do Szczyrku i na trasy Enduro w Bielsku- Białej. Zanim tam ruszyliśmy zastanawialiśmy się czy zabierać rower czy bardziej nastawić się na piesze wędrówki...rower to była dobra decyzja. Skoro i tak bym miała iść tyle km to łatwiej to pokonać na rowerze. Ciekawe ile miał najmłodszy rowerzysta na trasach Enduro Trails? :) 


Relacja: Klik
Twister jest nasz :)

Jako, że ciężko mi było zrezygnować z jazdy to zamiast chodzić do sklepu na nogach w ruch poszedł rower po Dziadku. M. zrobił mały lifting, dołożył koszyk i rower, który ma 50 lat nabrał nowego życia. Musiałam tylko pamiętać, że nie mam hamulców przy kierownicy. 



Na zawodach enduro w Baligrodzie znalazłam się jako kibic. Ta cała ekipa, a jest nas znacznie więc to właśnie KRW czyli Koło Rowerzystów Wiejskich. Powiem Wam szczerze, że lepiej się czuje jako zawodnik. 



Rok 2017 był rokiem pełnym ciepła. Jak tylko była możliwość to razem ze znajomymi biwakowaliśmy po górach.



Bywały też smutne dni...po około 13 latach musiałam pożegnać swoją czworonożną przyjaciółkę Reksię. Stwierdziłam, że już nigdy więcej nie chcę mieć psa i przechodzić przez to samo.


:(
Nie wytrzymałam jednak długo w swoim postanowieniu. Moim sercem i M. zawładnęła Bunia :) Będzie z niej pies wojskowy :D.


Buniś :)
Wycieczki górskie w ostatnich miesiącach stały się coraz trudniejsze. Nie dlatego, że wybieraliśmy jakieś ekstremalne trasy. Po prostu zrobiłam się większa i mój kręgosłup nie do końca to toleruje. Kiedy spoglądam na swoje zdjęcia nawet sprzed roku to sobie myślę, że byłam nawet całkiem "FIT" :)



Rok 2017 był rokiem wielu wesel ;) Śpieszczcie się bo mam coraz mniej wolnych Koleżanek! :D


Moje 4 kółka na sezon 2018 :)
 A teraz co mi pozostało? Muszę się porządnie spakować...tyle, że nie w góry, a do szpitala :)



Cieszę się, że udało mi się zdążyć zrobić sesję ciążową. Myślałam, że czas w ciąży będzie się dłużył  niemiłosiernie, a to wszystko tak leci, że szok...Tutaj już koniec roku, a ja mam wrażenie, że jeszcze tylu rzeczy nie zrobiłam i kiedy ja to zrobię?



Dziękuje moim Czytelnikom za ten rok! :)
I co? Widzimy się w roku 2018! Trzymajcie za mnie kciuki :)


Pozdrawiamy w dwupaku :)

Kamila i...

P.S. Jakieś propozycje na imię dla chłopca? :) Wpisujcie w komentarzach :)

P.S. 2 Odpowiadając na pytanie czy zrealizowałam swoje postanowienia. Rok temu kiedy wróciłam po pracowitym Sylwestrze powiedziałam, że za rok mam wszystko gdzieś i będę leżeć z brzuchem! Jak widzicie słowa dotrzymałam. A u Was jakie plany?

niedziela, 10 grudnia 2017

Bunia na krańcu świata - Składziszczańska Skała w Beskidzie Sądeckim.

Jakiś czas temu jeszcze na początku listopada wybrałam się w Beskid Sądecki. Zupełnie tego nie planowałam. Dzień wcześniej bawiłam się na weselu mojego Brata...dla wielu osób oczywistym jest, że powinno się to wszystko odespać. My jednak postanowiliśmy spędzić dzień na świeżym powietrzu wędrując po górach. Samochód zostawiliśmy na parkingu w miejscowości Składziste. Stamtąd jest szlak na Halę Łabowską, ale nasze kroki skierowały się na przełaj bez żadnech ścieżek.


Dzień wcześniej było tak...



A już w niedzielę dzień wyglądał tak :)



Moją towarzyszką w tym męskim gronie była Bunia. Coraz bardziej się psinka wyrabia i tym razem szła sama pod górę, a nie jak to czasem bywało, że musiałam ją nieść na rękach bo nie nadążała przewracać swoimi małymi łapkami.



Głównym celem naszej wyprawy jest Czarci Kamień. Zwany jest też Diablim Kamieniem lub Składziszczańską Skałą. Jest to 200 metrowa wychodnia skalna w okolicach szczytu Wierch nad Kamieniem (1084 m n.p.m) w Paśmie Jaworzyny Krynickiej. Rozciąga się stąd przepiękna panorama na Beskid Sądecki.



Z miejscem tym wiążę się pewna legenda. W lesie, około 50 metrów na wschód od Wierchu nad Kamieniem znajduje się skała "Skamieniała Córa". Skała ma ok. 15 m wysokości i kształt ludzkiej postaci. Legenda mówi o dziewczynie śpieszącej się na bal: jej matka czuła się chora i prosiła o zmianę planów, panna uparła się przy swoim, a po powrocie z zabawy znalazła rodzicielkę martwą. Matka jednak zdążyła przed śmiercią płochą córkę przeklnąć, a karą była zamiana w kamień. Swoją drogą nie ma to jak matczyna miłość...




Widok z ogrodzonej skały obejmuje Kotlinę Nowosądecką z jednej strony i Beskid Niski z drugiej.






Czarcia Skała jest pomnikiem przyrody "Skały i jaskinie pod Wierchem nad Kamieniem" wraz z okolicznymi jaskiniami i skałami.



Jak sami widzicie widoki są niesamowite. Pogoda może nie była najlepsza bo przy lepszej widoczności musi być tutaj jeszcze piękniej.



Bunia na krańcu świata :) Skąd ta psina wzięła się w moim życiu? Nie pisałam o tym wcześniej bo było to dla mnie zbyt bolesne, ale pod koniec czerwca moja Reksia zginęła pod kołami samochodu. Byłam tak załama, że nawet nie chciałam myśleć o żadnym innym psie. Po kilku dniach jednak zaczęłam przeglądać Olx. Szukałam psa po całej Polsce. Warunek: ma być biało czarny. Jeden odpowiadał ideałowi, ale ogłoszenie było już nie aktualne. Później na jakiś czas dałam sobie spokój, aż pewnego dnia wpisałam swoje okolice i znalazłam ją! Zaledwie 15 km ode mnie. Kiedy zobaczyłam zdjęcie wiedziałam, że to właśnie ta psinka. To nic, że czarna! Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Trochę było problemów na początku, żeby przekonać M., ale teraz jest to nasze oczko w głowie :) Kiedy to piszę to Bunisko przeciąga się właśnie w legowisku tuż obok.







Dalej kierujemy się do Schroniska PTTK na Hali Łabowskiej. Jest to schronisko turystyczne położone w Beskidzie Sądeckim na wysokości 1061 m n.p.m. Położone na terenie Popradzkiego Parku Krajobrazowego.



W pobliżu znajdują się ciekawe pomniki pamięci z czasów walk partyzanckich, jak również ścieżki przyrodnicze i rezerwaty.







W schronisku zamawiamy coś do zjedzenia. Dzień wcześniej na weselu było tyle jedzenia więc teraz skromnie.



Bunisia tak się zmęczyła całą wyprawą, że zaraz zasnęła na kolanach :)



W trójkę podziwiamy widoki.



W schronisku na ścianach można zobaczyć namalowany cały przekrój Głównego Szlaku Beskidzkiego imienia Kazimierza Sosnowskiego (GSB) - szlak turystyczny znakowany kolorem czerwonym biegnący od Ustronia w Beskidzie Śląskim do Wołosatego w Bieszczadach. Najdłuższy szlak w polskich górach, który liczy około 496 km. Przebiega przez Beskid Śląski, Beskid Żywiecki, Gorce, Beskid Sądecki, Beskid Niski oraz Bieszczady.



W księdze gości gdzie każdy może zostawić swój pamiętkowy wpis w oczy rzuciła mi się historia 8 letniej Kasi. Naprawdę jestm pod wrażeniem. Przejść tyle km w tak młodym wieku. Kasia jeśli to czytasz to gratulacje :)





Po wyjściu ze schroniska panowie udali się swoimi ścieżkami w poszukiwaniu jaskini "W Pęknietej Kopie". Wymiary jaskini to 5 metrów głębokości oraz 13 m długości, co sprawia, że może być eksplorowana, ale jedynie przez doświadczonych speleologów. Jak widać na zdjęciu młodsze pokolenie zaczyna się oswajać z jaskiniami. Ja z racji, że już jestem za gruba na takie zwiedzanie zeszłam sobie zielonym szlakiem rowerowym do parkingu. Udało mi się ponieważ w dół jechał samochód i miły pan ze schroniska podrzucił mnie kawałek, a kilka km przed samochodem wysiadłam i przespacerowałam z paniami, które spotkałam po drodze. Chwila drzemki w samochodzie i pozostała część ekipy dołączyła i mogliśmy już wracać do domu.



Jasknia "W Pęknietęj Kopie" nie jest jedyną jaskinią w tych okolicach.  Zaraz po powrocie M. zrobił sobie obszerną listę jaskiń i po kolei w miarę czasu je zwiedzał.



Kończę to pisanie bo Bunisko zaczyna już rozrabiać :)

Pozdrawiam
Kamila :)