środa, 25 maja 2016

Jak wybrać plecak rowerowy? Test plecaka Deuter Bike One :)

Sezon rowerowy w pełni, a co za tym idzie? :)

Wycieczki krótsze jak i te dłuższe. Rowerowe, piesze i nie tylko...coś ze sobą musimy zabrać. W co najlepiej to spakować? Odpowiedź jest oczywista: PLECAK ;)


Wielu z Was pewnie stanie przed wyborem jaki plecak kupić.

Na rowerze trochę już jeżdżę więc podzielę się z Wami swoimi uwagami. Mam nadzieję, że te wskazówki będą pomocne przy kupnie Waszego.


Mój pierwszy rowerowy plecak był całkiem fajny, ale niestety momentami brakowało w nim miejsca. Na dłuższych wyprawach kończyło się na tym, że musiałam np. bluzę wpakować komuś do plecaka :D

Mój Szerpa w końcu miał tego dość i zaczął się buntować...Nie miałam wyboru i musiałam zmienić na lepszy model. Plecak oczywiście :)

Po długich namysłach zdecydowałam się na model Deuter Bike One i to był strzał w dziesiątkę. Na początku plecak wydawał się być nieco sztywny, ale po paru użyciach można powiedzieć, że dostosował się do mojej sylwetki.

Na co zwrócić uwagę kupując plecak rowerowy?

1. Pojemność:

Oceń na jakich trasach zazwyczaj jeździsz i ile rzeczy potrzebujesz zabrać. U mnie zazwyczaj są to dłuższe trasy, często całodniowe. Wszystko co jest mi potrzebne i co może się przydać muszę zmieścić w plecaku. Pojemność 18 litrów jest dla mnie w sam raz na takie wypady.

Najmniejszy plecak jaki mam ma pojemność 5 litrów i jest idealny żeby zmieścić bukłak, cienką bluzę i jakieś drobiazgi. 

W ostatnich zawodach wygrałam plecak o pojemności 10 litrów więc sprawdzi się na trasy o krótszym dystansie. Niestety rozwiązanie z mocowaniem kasku nie jest do końca przemyślane. ( O mocowaniu kasku czytaj dalej)


Góry Czerchowskie na Słowacji :)
Okolice Szlachtowej :)
Zjazd z Pilska :)
2. Bukłak:

Sprawdź czy w plecaku jest możliwość zainstalowania bukłaka. Podczas jazdy/marszu/biegu naprawdę ułatwia to życie. 


Zdjęcie zrobione na Paśmie Policy. Często uzupełniamy zapasy wody z górskich źródeł.
3. Mocowanie kasku:

W niektórych plecakach mocowanie kasku jest na zasadzie, że wkładasz kask do specjalnej "kieszeni" (nie wiem jak to prawidłowo nazwać). Żeby zamocować kask w ten sposób plecak nie może być przepełniony. Zawsze mnie to denerwowało w moim poprzednim plecaku.

Najlepszym rozwiązaniem dla mnie jest siatka, którą wyjmujesz kiedy chcesz zamocować kask. Siatka jest delikatnie rozciągliwa, a dodatkowo przy paskach mocujących posiada regulacje.  Nawet jeżeli plecak jest wypchany do granic możliwości cały czas mamy dostęp do głównej komory. Jeżeli zakładamy kask na głowę to siatkę chowamy do specjalnej kieszonki i nie ma obaw, że podczas jazdy o coś zahaczymy.

Siatka siatce jednak nie równa. Koleżanka kupiła plecak z siatką, ale cóż z tego jak jest tak mała, że nie da się tam zamocować kasku, a przecież po to ona jest.

Na zdjęciu poniżej znajdują się nasze plecaki podczas dwudniowej wyprawy w Beskid Niski. Cały nasz dorobek znajdował się na naszych plecach :) Myślę, że nawet na 3 dni spokojnie byśmy się spakowali. Jak widzicie każdy ma inne mocowanie. Pierwszy z pomarańczowym kaskiem to model 4F Nexus- miałam kiedyś taki. Bardzo fajny, ale kiedy założyłam kask nie miałam już jak dostać się do kieszonek. Niebieski to Dakine - nie wiem jaki model, ale dużym plusem są uchwyty na ochraniacze. Następny to mój Deuter Bike One 18l na temat którego mam najwięcej do powiedzenia. Ostatni to Cube AMS 25, który również idealnie sprawdza się na rowerze :)



Jak widać każdy plecak ma inną metodę mocowania kasku.

 4. Mniejsze kieszonki:

Zwróć uwagę czy plecak posiada małe kieszonki po boku. Są one bardzo wygodne kiedy podczas jazdy chce mieć dostęp do jakiejś rzeczy. Jak się odpowiednio nagimnastykuję to nie muszę nawet ściągać plecaka. W środku plecaka fajnie jeśli jest jakaś mała przegroda na drobiazgi oraz specjalny uchwyt na klucze - mam pewność, że ich nie zgubię kiedy będę coś wyciągać. Podczas jazdy chce mieć szybki dostęp do aparatu fotograficznego. W tym celu używam małego etui, które jest przypięte do szelki plecaka.


Na prawej szelce dodatkowa zamocowany mam pokrowiec Deuter na aparat. Oczywiście w każdej chwili łatwo go można odpiąć.


5. Pokrowiec przeciwdeszczowy:

Deszcz? Błoto? To może oznaczać jedno. Plecak nam przemoknie i zaraz będzie nadawał się do prania. W plecaku Deuter pokrowiec ukryty jest na dole w specjalnej kieszonce zasuwanej na zamek. Dodatkowo przymocowany jest uchwytem żeby go gdzieś nie zgubić. Idealnie przylega do plecaka. Po jeździe w ekstremalnych warunkach wystarczy wyprać tylko pokrowiec. Oczywiście podczas jazdy często zapominam o tym udogodnieniu. Cały plecak jest z błota? Żaden problem. Jeżeli nie ma go aż tak dużo to zazwyczaj wystarczy wyczyścić mokrą szmatką. Jeżeli plecak wymaga całkowitego odświeżenia to wtedy robię ręczne pranie. Pomimo, że "nabiera" trochę wody to szybko wysycha, ale podczas jazdy nie zdarzyło się żeby przemókł.

6.  Elementy odblaskowe:

Plecak posiada małe, ale wystarczające elementy odblaskowe. Dodatkowo zrobiony jest uchwyt gdzie możemy zawiesić jakieś światełko żeby być bardziej widocznym na drodze.  

Miejska Góra w Limanowej :)
7. Karimata do siedzenia:

Dobrze przeczytaliście :D W plecaku Deuter mamy małą karimatę, która równocześnie służy za stelaż usztywniający plecak. Zdarzało się, że w kryzysowych momentach kiedy nie było nawet na czym usiąść to z niej korzystałam. Trochę ciężko się ją wyciąga ponieważ jest ulokowana w specjalnej przegrodzie, ale mam i na nią sposób. 

8. Pasy i szelki:

Odpowiednio wyregulowane szelki, pas piersiowy i biodrowy sprawi, że nie odczujemy w bolesny sposób ciężaru tego co niesiemy. Pamiętam swoje pierwsze wyjście w góry z plecakiem o pojemności ponad 50 litrów...było to dla mnie straszne, ale zaraz po odpowiednim wyregulowaniu tych wszystkich pasów, szelek okazało się, że mogę z nim nawet biec ;)


Z tym plecakiem wypchanym po brzegi miałam naprawdę prawdziwy trening po górach i nawet nad morzem :) Po odpowiednim wyregulowaniu można by powiedzieć, że się polubiliśmy :)

 9. Cena:

Zanim kupiłam ten plecak długo się zastanawiałam czy naprawdę jest wart tych pieniędzy. Kosztował wtedy około 300 zł co wydawało mi się strasznie dużo, ale teraz na promocjach można kupić w naprawdę atrakcyjnych cenach :) Po około dwóch latach intensywnego użytkowania stwierdzam, że warto! 

10. Zastosowanie:

Jak sama nazwa wskazuje jest to plecak rowerowy. Jak dla mnie jest on bardzo uniwersalny ponieważ używam go na piesze wędrówki, do jazdy na skiturach itd. Równie dobrze sprawdza się w miejskiej dżungli :D


Spontaniczna wyprawa do Warszawy ;) 


Ostre zjazdy na skiturach :)
Ponad chmurami :)

 11. Inne:

Z plecaka jestem bardzo zadowolona. Z perspektywy czasu stwierdzam, że fajnie jeśli by miał jeszcze mocowanie na ochraniacze.

Plecak podczas upadku może też zamortyzować nasz upadek i tak też było ostatnio w moim przypadku :)

Oczywiście ile osób tyle opinii :)
Jeżeli macie swoje sugestie czym kierować się przy wyborze plecaka to podzielcie się z nimi w komentarzu. Jeśli macie swoich ulubieńców to koniecznie napiszcie coś o nich. 
Mam nadzieję, że wpis ten ułatwi Wam poszukiwania.


Pozdrawiam 
Kamila ;)

czwartek, 19 maja 2016

1111 km dla Stasia :)

Pamiętacie swój najdłuższy dystans pokonany na rowerze? :)

Mój Kolega Bartek - tata Stasia, o którym kiedyś pisałam na blogu w sobotę wyrusza w trasę.
Do pokonania ma 1111 km! Co? Jak i gdzie? Czytajcie dalej :)

W swoim jak i imieniu Bartka mam do Was ogromną prośbę :)
Wyprawa będzie trwała kilka dni. Start 21.05.2016 z Limanowej przez Nowy Sącz, Kraków, Tychy, Częstochowę i Namysłów do Karpacza. Powrót przez Opole, Tychy, Kraków, Nowy Sącz do Limanowej.

Jeżeli ktoś z Was mógłby zaoferować nocleg lub wskazać najlepszą trasę do piszcie śmiało :)

Możecie również dołączyć do rywalizacji na Endomondo i zbierać km dla Stasia :)



"Witajcie

        Mam na imię Bartek. Jestem tatą tego urwisa, którego część z Was zdążyła już poznać. Staś ma poważne problemy ortopedyczne, które powstały w wyniku powikłań SEPSY noworodkowej.
        Jazda na rowerze to moje wielkie hobby, a Stasiu jest moim największym i najbardziej oddanym kibicem. Przez 5lat zdążyłem sie już napatrzeć jak ten mały/wielki człowiek walczy z trudnościami dnia codziennego. Stąd mój pomysł przejechania dla Niego dystansu, do którego jak do tej pory nawet sie nie zbliżyłem. Wyprawa "1111 km dla Stasia" odbędzie się w dniach od 21.05 do 27.05.2016r. Jej celem zebranie części pieniędzy z brakującej kwoty. Zmierzenie się z własnymi słabościami i narastającym z dnia na dzień zmęczeniem na tak długim dystansie jest dla mnie niewiadomą. Każda nawet największa mója wyprawa kończyła się w tym samym dniu, ale dla Stasia dam radę. Aby to wszystko miało sens potrzebny jest sponsor, który wspomoże moją wyprawę, a co za tym idzie jego leczenie. Liczę na hojnych biznesmanów chcących przy okazji pomocy zareklamować swoją firmę. Z równie wielką radością i uśmiechem na twarzy obserwuję każdą najmniejszą złotówkę wpłaconą na tą skarbonkę od osób indywidualnych.

Cały czas będę rejestrował przebyte kilometry przy pomocy aplikacji ENDOMONDO. Będzie można śledzić moje postępy online na stronie.
Podaję link do Rywalizacji utworzonej w tym celu.
https://www.endomondo.com/challenges/28638677
A także głównej rywalizacji Stasia
https://www.endomondo.com/challenges/28291062
Trasa poglądowa:

http://scr.hu/1g9c/npw3v


Dzień pierwszy:
Ruszam planowo o godzinie 6 z domu a 20min później oficjany start z Rynku limanowskiego, z którego kieruję się w stronę Nowego Sącza, dalej ruszę w ul Tarnowską przejadę do Krakowa przez Niepołomice. Kryspinów Oświęcim Tychy 215-220km
Dzień drugi:
Ruszam w kierunku Katowic i Częstochowy(Jasna Góra), Namysłów niedaleko Brzegu również ponad 210km
Dzień trzeci:
Przez Wałbrzych do Karpacza. Około 175km
Dzień czwarty:
Rozpoczynam powrót do domu z noclegiem w Opolu 194km
Dzień piąty:
Przez Gliwice, Tychy do Alwerni 190km
Dzień szósty:
Powrót do domu przez Kraków Nowy Sącz z finałem w Limanowej.
(Dojazd do samego domu tylko w przypadku pomyłki w przeliczeniach i braku wystarczającej ilości kilometrów.
Trzymajcie kciuki za brak kontuzji, oraz uszkodzeń sprzętu =) !!!

        Nie chcę Was poraz kolejny zarzucać morzem informacji. Pozwólcie że wkleję adresy dla tych, którzy jeszcze nie poznali "Naszego Smerfa".
https://www.facebook.com/stasiusulkowski/
oraz na bloga z zawsze aktualnymi informacjami
http://stasiusulkowski.blogspot.com/




Strona na fb Stasia: https://www.facebook.com/stasiusulkowski/?fref=ts

Staś :)


Więcej informacji o całej akcji na stronie
https://www.siepomaga.pl/r/1111kmdlastasia


Trzymamy kciuki! :)

P.S.
Jeśli możecie udostępnijcie tą wiadomość dalej :)
Obiecałam Bartkowi, że dowie się o tym cała Polska :D

piątek, 13 maja 2016

O tym jak JOY RIDE zamieniłam na JOY SOR...

Powinnam się teraz pakować na zawody...o starcie w Kellys Enduro podczas Festiwalu JOY RIDE w Kluszkowcach mogę niestety tylko pomarzyć.

Jakiś czas temu po dość długich namowach Kolegów moje nazwisko znalazło się na liście startowej. Cały weekend spędziłam w pracy więc o jeździe nie było mowy. We wtorek trzeba było wszystko nadrobić :)

Kierunek: Kluszkowce!!!

Rowery załadowane na dach i jazda! Naszym celem było zapoznanie się z wszystkimi czterema odcinkami specjalnymi, które zostały przygotowane na zawody enduro, które odbędą się już jutro. Całość trasy to około 30 km. Oczywiście na takich zawodach na czas liczy się pokonanie zjazdu, a podjazd możemy pokonywać nawet w żółwim tempie byle wyrobić się w czasie otwarcia OS. Zawody rozgrywane są na południowym stoku góry Lubań (1225m).



 Po drodze mijamy się z przeróżnego rodzaju sprzętem ciężkim.W powietrzu czuć, że Festiwal coraz bliżej :)



Trasę OS1 pokonujemy z dołu do góry żeby od razu się z nią zapoznać, a później zjechać. Idąc po drodze analizuję co gdzie i jak zjechać. Po jakimś czasie docieramy do miejsca skąd będzie zaczynać się zjazd. Ustawią się tam pewnie spore kolejki oczekujących więc presja na szybki zjazd jest duża.

K., który już był tutaj kilka razy i rok wcześniej startował popędził z przodu. M. za nim, a ja sobie gdzieś tam jechałam po tych kamerdolach :D W miejscu gdzie jest hopka przejechałam sobie kilka razy...objazdem oczywiście, a M. skakał.

OS1
 Po kilku minutach OS1 pokonany. Zastanawiam się na co ja się dałam namówić, ale myślę sobie będzie dobrze :).


 Znowu wychodzimy do góry tym razem żeby zdobyć OS2, ale zaraz zaraz...przechodzimy obok OS1 i ścianki z kamieni więc może by tak sobie jeszcze raz przećwiczyć! Korzystając z tego, że M. i K. są w pobliżu to podpowiedzą mi jak mam zjechać. To wszystko było tak na szybko, że nawet nie założyłam ochraniaczy...i tak by mi za wiele nie pomogły. Robiąc już trzecie podejście miałam nadzieję, że się uda. Jednak coś poszło nie tak i przeleciałam przez kierownicę boleśnie lądując na obu nadgarstkach...

Filmik jak to wyglądało: http://www.pinkbike.com/video/444622/


Super! Początek trasy, a ja już się rozwaliłam...M. i K. jak to zobaczyli to aż zaniemówili. Wstałam, łezka z oka poleciała, pomachałam rękami na wszystkie strony żeby upewnić się, że nic nie złamane czy też zwichnięte. Słyszę pytanie czy wracamy?? Jak mamy wracać jak ja muszę wszystko przejechać. Prawą ręką, która mniej boli trzymam kierownicę, a lewa ręka jest na niej bo po prostu jest...Nie mam za bardzo jak jej chwycić tak żeby czuć się pewnie bo im bardziej zaciskam ręce tym większy ból. Oczywiście wszystko do zniesienia bo działa adrenalina.

Momentami było ciężko...
OS2 jest bardzo fajny technicznie. Kilka stromych zjazdów. Naprawdę super :) Ważne jest, że po pokonaniu OS2 dojedziemy do parkingu więc tak naprawdę nie musimy brać jakiś zbędnych rzeczy na trasę bo później możemy nasze zapasy uzupełnić.


Z parkingu ruszamy na dalszą część trasy. Jedziemy/wypychamy nasze rowery w kierunku polany Jaworzyny Ochotnickie. Przy niektórych miejscach typu jakaś skarpa musiałam korzystać z pomocy M. bo ręce protestowały. Na szczycie chwila odpoczynku i zaczynamy jazdę w dół.

Nie wiem jak to zrobiłam, ale tak mocno trzymałam kierownicę, że puściłam ją dopiero po całym zjeździe. Końcówka OS4 jest genialna :D Kto jutro tam będzie jechał wie o czym mówię :)


Nie wiem co nas jeszcze podkusiło, ale zamiast iść od razu do samochodu poszliśmy jeszcze zobaczyć jak będzie wyglądać trasa DH i pogadać z Kolegą, który ją przygotowywał.

Rozkładanie materacy na trasie DH.
Czas mijał na pogaduchach i w końcu trzeba było ruszyć do góry na szczyt Wdżar.
Moje ręce chyba postanowiły całkiem odmówić posłuszeństwa. Powiecie to czemu nie zawróciłam? Nie opłacało się schodzić w dół bo bym chyba zleciała z tym rowerem. M. zabrał mój rower do góry, a K. później w dół...


 W Kluszkowcach jest raj dla rowerzystów, ale również rodziny z dziećmi znajdą tutaj sporo atrakcji :)

Smok na górze Wdżar :)
Niestety tym razem nie mogłam zjechać żadną trasą...
 M. znalazł również dla siebie atrakcje :( Pierwszy skok ok, a przy drugim coś poszło nie tak i lądowanie skończyło się tragicznie... Nawet nie chcę pisać co się tam działo.

W locie...
 Patrząc na kask i oglądając filmik z naszymi lotami cieszę się, że tak to się skończyło, a nie gorzej. Wieczór spędziliśmy na SOR na prześwietleniach....ze mną już jest prawie dobrze, a M. jeszcze sobie pewnie pochodzi o kulach :/ I tak w jednej chwili wszystkie plany na maj poszły w zapomnienie :(

Kask zrobił niezłą robotę! Dzięki URGE <3
Co jest w tym wszystkim "pocieszające"? :D Dowiedziałam się, że jak są gleby to jest progress. K. mnie pocieszył, że zjechałam wszystkie miejsca gdzie w tamtym roku niektórzy sprowadzali...no nic może za rok będę miała okazję wystartować. Tyle, że może nie będę podchodzić tak ambitnie, że muszę zjechać wszystko. Jak czegoś nie będę pewna to po prostu sprowadzę i też się nic nie stanie, a przynajmniej będę cała :)  Uwierzcie, że na zawodach to mnie emocje ponoszą i jadę bez żadnych ograniczeń.

POWODZENIA DLA WSZYSTKICH STARTUJĄCYCH :) 
Czekam na Wasze relacje!

P.S. Mówią, że do wesela się zagoi :D

Pozdrawiam
Kamila :)

wtorek, 3 maja 2016

Z Przehyby na żółto i niebiesko :)

W niedzielę wczesnym rankiem razem z M. wyruszyliśmy na rower. Wyjazd był dość spontaniczny bo dopiero późnym wieczorem zapadła decyzja. Było kilka opcji i do samego końca rozważaliśmy za i przeciw. Jazda w Bike Parku w Kluszkowcach lub trasa na 40 km w terenie. Dojeżdżając do Krościenka byliśmy pewni, że jedziemy w teren.
W miejscowości Szlachtowa zostawiliśmy samochód i tam rozpoczęliśmy naszą rowerową przygodę. Kierunek Przehyba (1173m) - szczyt górski w zachodniej części Pasma Radziejowej w Beskidzie Sądeckim.


Cerkiew w Szlachtowej.
Trasa, którą jechaliśmy jest bardzo malownicza. Co jakiś czas odwracałam się za siebie żeby móc podziwiać te piękne widoki. Cały czas prowadził nas czarny narciarski szlak.

Z głową w chmurach ;)
Góry jak na wyciągnięcie ręki.

Rano obawiałam się trochę, że będzie zimno, a gdzie tam...jak słońce dogrzało to nie wiedziałam gdzie się schować. Nawet złapałam już trochę opalenizny kolarskiej, która jest dosyć specyficzna. Jeśli jeździsz to na pewno wiesz co mam na myśli :).

Widoki...
...i znowu widoki ;)
Dzisiaj trochę zdjęć bo aż zasługują na publikacje :)
Połoniny Szlachtowskie 855m n.p.m.

  
W oddali można już dostrzec schronisko na Przechybie. Myślałam, że załapiemy się tam jak zawsze na zupę pomidorową, ale M. stwierdził, że nie będziemy tracić czasu i jedziemy.  W sumie rzeczywiście nie było sensu bo plan był ambitny na trasę, a ja miałam małe ograniczenia czasowe.



 Kiedy tak pchałam rower pod górę i spoglądałam na Canyona to jakby mógł coś powiedzieć to pewnie by to brzmiało "Chciałaś jechać to sobie mnie teraz wypychaj pod górę", ale z drugiej strony tyle radości co on mi daje to mogę nawet go wynosić na plecach :D Moje rozmyślania przerwało dwóch starszych panów, którzy wyłonili się zza zakrętu pomykając sobie w dół na skuterach...można i tak. Ciekawe jak wyglądał ich cały zjazd bo przecież momentami tam naprawdę było stromo.

Co kto lubi :)
Przed nami jeszcze bardzo długa droga, ale już zaczynam się cieszyć na myśl o zjeździe.

 
M. jak zwykle jechał gdzieś przede mną :D


W miejscu Rozdroże Pod Średnią Przehybą zrobiliśmy krótki postój. Ochraniacze na nogi, łokcie i jazda...

Na pewnych odcinkach dawniej zastanawiałam się jak zjechać,a  teraz jadę tam bez zastanowienia, ale oczywiście zawsze z głową. Chociaż teraz jak mam ochraniacze to nabrałam jeszcze większej pewności. Jeżeli chodzi o ochraniacze na łokcie to będę je musiała lekko zmodyfikować bo rozmiar S leci mi z rąk, a nie będę robić specjalnie bicepsów na tą okazję :D

W swoim żywiole ;)
Zjazd żółtym szlakiem to dla mnie istna poezja ;)  Dobra, dobra, ale jak się zjechało z Przehyby raz to czy to nie wystarczy? Otóż nie bo dla mnie to za mało ;) Ja się dopiero rozkręcam. Po zjeździe z żółtego szlaku ruszamy na początku szutrową drogą, a później wbijamy się na przełaj po stromiznach żeby wbić się na niebieski szlak.  Momentami już nie wiem jak mam chwycić ten rower żeby ze mną współpracował.

Ja nie damy rady? :D
Pomimo ekstremalnych warunków humor mi dopisuje, a pamiętajcie, że jeszcze nie jadłam obiadu. A jak to mówią człowiek głodny, człowiek zły grrr :D

M. idzie z przodu co jakiś czas udaje mi się go dogonić. W pewnym momencie się odwraca i krzyczy do mnie "Mocny z Ciebie Bab" :D  O ten! No ale traktuje to jako komplement!



Głupawka po około 30 km :)
Czy ja gdzieś wspominałam, że ta wycieczka to taka randka we dwoje? Tyle, że zamiast eleganckiego stroju rowerowe ubrania, zamiast szpilek sportowe buty. U nas to normalne :) I niech mi ktoś powie, że wspólne pasje nie łączą ludzi ;)

Romantyzm z naszym wykonaniu ;)
Przez cały dzień na trasie mijamy sporo turystów. Pieszo, na rowerze, a nawet konno. Powiem Wam, że to budujące, że tyle ludzi postanowiło spędzić czas w tak aktywny sposób. Jadąc od Limanowej mijaliśmy też dużo osób z rowerami na bagażniku. Śmiałam się z M., że pewnie znaleźli jakieś inspiracje u mnie na blogu to teraz będą jeździć :)

;)
Jedziemy sobie w najlepsze, aż M. do mnie krzyczy żebym się zatrzymała bo powietrze schodzi. Jak się okazało opona została w jednym miejscu lekko przecięta.  Mleko zostało wylane, opona wyczyszczona i moja jedyna dętka na rozmiar 26 znalazła się na kole 27,5 i o dziwo i na szczęście do samego końca nie było już żadnych problemów technicznych.

M. raz dwa uporał się z tą awarią ;)
Po naprawie usterki mogliśmy kontynuować zjazd niebieskim szlakiem do Rytra. Pisałam, że żółty to poezja. Niebieski to bajka!!! Byłam tam drugi raz w życiu. Za pierwszym razem w kilku miejscach się zawahałam, a teraz wszystko poszło gładko ;) W jednym miejscu jak musiałam przenieść rower przez leżące drzewo oparzyłam nogę hamulcem tarczowym, ale tak po za tym to wszystko elegancko :) Uśmiech z twarzy po tym zjeździe nie schodzi. Obłęd! Jestem jakaś dziwna, ale powinnam być już chyba trochę wyczerpana, a mnie wręcz rozpiera energia.

A ja sobie grzecznie posiedziałam ;)
Kiedy zaczynaliśmy już trzeci podjazd/podejście zatankowaliśmy wodę w potoku, który płynął wzdłuż trasy. Im więcej mamy przejechane to plecak staje się lżejszy bo nie wieziemy wody.


Na początku kierowaliśmy się niebieskim szlakiem rowerowym, a później zieloną ścieżką przyrodniczą. Z Rezerwatu Baniska rozpoczyna się strome podejście na rozdroże pod Kornytową. 



Po pokonaniu tych wszystkich stromizn już nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć na tej trasie. Dalej wkraczamy na niebieski szlak rowerowy i dojeżdżamy do Przełęczy Żłóbki. Tutaj zmieniamy szlak na czerwony. Kiedy jesteśmy na Wielkim Rogaczu z czerwonego wskakujemy na niebieski i kamienistą drogą zaczynamy zjazd w kierunku Jaworek.

Selfik :)
W jednym miejscu zawsze jest pełno błota. Oczywiście nie byłabym chyba sobą gdybym gdzieś nie wlazła :D Później Wam napiszę jak wyglądał powrót do domu...


Dalej zjeżdżamy malowniczymi polanami nad Rezerwatem Biała Woda. Rezerwat ten został utworzony  w 1963 r. jest to jeden z wąwozów Pienin, nadający się do spacerów jak i turystyki rowerowej. 

Rezerwat Biała Woda.

Wyjechaliśmy w miejscowości Jaworki.
Asfaltową drogą kierujemy się do miejsca gdzie zostawiliśmy samochód. Oczywiście jak to przy długim weekendzie majowym w powietrzu unosi się zapach grilowanych kiełbasek. Nie ma opcji coś trzeba zjeść i tak oto trafiliśmy do jakiegoś małego zajazdu Pod Wąwozem Homole. 

Trasa liczyła około 42 km ;)


Mapa.
Pamiętacie mojego buta? Po tej całej trasie byłam tak ubłocona, że strach się pokazać ludziom na oczy :D Jak stałam tak po prostu weszłam w butach do rzeki żeby chociaż trochę z siebie to wszystko zmyć. I tak sobie później wracałam do domu na bosaka...szybko zrobić się na "bóstwo" i pędem do pracy na nocną zmianę :)

Pozdrawiam
Kamila :)

P.S. Dzisiaj mijają 3 lata od kiedy powstał blog "Kamila i jej rower", ale o tym w następnym wpisie :)