piątek, 25 lipca 2014

Kurs Taternictwa Jaskiniowego - "Spakowany plecak, walizka..." :)

Spakowana i gotowa do drogi :). Mam nadzieję, że niczego nie zapomniałam, ale to wyjdzie w trakcie. Za chwilę ruszam do Zakopanego i już jutro wczesnym rankiem razem z ekipą zdobywamy jaskinie w Tatrach. Czuję mały stresik przed nieznanym :D. Kontakt ze mną przez jakiś czas będzie ograniczony :). 

Trzymajcie kciuki i do zobaczenia wkrótce :).

Zdjęcia z Jaskini Zbójeckiej na Łopieniu :).






Pozdrawiam
Kamila :)

poniedziałek, 21 lipca 2014

Błyszcz, Dzwonkówka, Lubań czyli ENDURO pełną gębą :)

W poprzednią niedzielę 13 lipca razem z M.,A., i D. postanowiliśmy spędzić aktywnie dzień.  Trzy rowery na dach, a moja Kruszynka z racji, że najmniejsza wylądowała w bagażniku. Tuż po godzinie 11:00 wyjechaliśmy z Limanowej i samochodem dotarliśmy do miejscowości Tylmanowa. Rowery wypakowane, woda w bidonach i bukłakach uzupełniona więc ruszamy na szlak. Po małych wątpliwościach, w którą stronę mamy się kierować odnajdujemy zielony szlak, który zaprowadzi nas na górę Błyszcz. Chyba dawno tam nikt nie przechodził. Ścieżki są strasznie zarośnięte i jak na złość wszędzie ocieram się o pokrzywy. No, ale jeżeli według zapewnień A. ma mi to wyjść na zdrowie to już nic nie mówię. W każdym bądź razie wycieczka zapowiada się ciekawie. Temperatura około 30 stopni daje nam niezły wycisk. Jak tylko widzę gdzieś jakieś źródełko to muszę się ochłodzić. Po jakimś czasie docieramy na  Błyszcz (945m) - szczyt w grzbiecie głównym Pasma Radziejowej i Beskidzie Sądeckim. Gdyby nie to, że M. się zatrzymał i oznajmił nam, że już wyjechaliśmy to nawet bym nie wiedziała. Nie zauważyłam tam żadnych oznaczeń ani też czegoś charakterystycznego. Zakładamy kaski na głowę i w końcu jakiś zjazd. Dalej jedziemy żółtym szlakiem na Dzwonkówkę (983m) - pierwsze znajome dla mnie miejsce. Tutaj chwila wytchnienia i dalej w drogę :). Czerwonym szlakiem zjeżdżamy do Krościenka nad Dunajcem. Obiadu w tym dniu jeszcze nie było więc najwyższa pora coś przekąsić. W oczekiwaniu na nasze zamówienie porozmawialiśmy z ludźmi, którzy zainteresowali się skąd przyjechaliśmy i gdzie dalej zamierzamy jechać. Kiedy jeden Pan usłyszał, że ruszamy na Lubań - najwyższy szczyt Pasma Lubania to zaraz nam opowiedział jak wyglądała jego rowerowa wyprawa. Z szyderczym uśmiechem  na twarzy życzył nam powodzenia :D. Z Krościenka kierujemy się na rondo, a następnie na czerwony szlak. Czeka nas 9 km podjazdu w pełnym słońcu. Litości !!! :) Po 1,5 godzinie docieramy na miejsce. Po raz pierwszy na Lubaniu miałam okazję być na tegorocznym Kieracie. Na polanie od lat 60. XX w. działa studencka baza noclegowa Lubań. Można tam nocować we własnym namiocie lub bazowym. Na szczycie znajduje się krzyż papieski. Dosłownie 5 minut odpoczynku i trzeba "zaginać czasoprzestrzeń", a jest już godzina 19:00. Wszyscy ucieszeni na myśl o 5 km zjeździe...oj nie. To byłoby za piękne. Chcieliśmy uniknąć wiatrołomów więc pojechaliśmy w jakieś inne nie wiadome drogi. Jedziemy w dół stromo jak nie wiem...ja gdzieś tam na końcu. Dostrzegam, że A. schodzi z roweru więc nie będę ryzykować wybicia zębów i też sprowadzam. Hmm nagle okazuje się, że ten zjazd to jednak zły pomysł. Wracamy w górę, później trawersujemy górę...po drodze tracę gdzieś okulary :(. Powoli zaczyna się ściemniać, a my pniemy się w górę żeby powrócić na zielony szlak. M. i D. gdzieś z przodu, a ja z A w tyle zastanawiam się jakim cudem mogliśmy się w takie coś wpakować. Przypomina mi się Kierat kiedy prawie na czworaka wychodziłam pod tą górę, a tu jeszcze trzeba dźwigać rower. Postanowiłam nieoficjalnie zmienić nazwę na: Przeklęty Lubań :D. Coś w tym musi być ponieważ jak głoszę ludowe podania Lubań to miejsce przeklęte i magiczne zarazem. Miejscowi czarownicy toczyli tutaj między sobą spory. Po wypowiedzeniu przez jednego z baców-czarowników straszliwego przekleństwa całe stado owiec wraz z z juhasami zapadło się pod ziemię. Podobno w dniu św. Jakuba (25 lipca) z tego miejsca wydobywają się spod ziemi okrzyki juhasów i dzwonki owiec. To co wybieramy się 25 lipca to sprawdzić? Kiedy już znaleźliśmy się na właściwej drodze pojawił się cień nadziei, że może jednak dzisiaj znajdziemy się w domu. Na skrzyżowaniu dróg M. chce nam pokazać jeszcze jakiś ciekawy wariant zjazdu. D. daje się namówić. A. i ja bez słowa zjeżdżamy prosto do Tylmanowej do auta. Po chwili wszyscy jesteśmy w komplecie.Zrobiliśmy ok 36 km. Niby nie wiele, ale potrafiły zmęczyć. Jeżeli miałabym ocenić trasę to jest z takiej serii: byłam tam raz i nie ma po co wracać... Zapewniam, że w kolejnym wpisie będzie dopiero GENIALNA trasa :D.

Jak to A. powiedział "Są trzy rodzaje tras: łatwa, trudna i Edka (M)" :D Kto zna M. to wie o jakich trasach mówię :)

Start z miejscowości Tymalnowa.
Zielony szlak prowadzący na szczyt Błyszcz.
Ekipa prawie w komplecie :)
Kapliczka przy, której skręciliśmy na żółty szlak.
Miejsce gdzie odpoczywaliśmy.
Most w Krościenku nad Dunajcem.
W oczekiwaniu na jedzonko :)
W drodze na Lubań. W oddali widać Trzy Korony.
Przedzieramy się przez trawy :D

Gotowa do startu :D
Lubań zdobyty :)
Tak się właśnie wpakowaliśmy :p
Gdzieś w lesie nie wiadomo właściwie gdzie :D
Radość po dotarciu na zielony szlak.  :)
Pozostałości z dawnej trasy.
Wyprawa zakończona...do następnego :)
Pozdrawiam Kamila :)

poniedziałek, 14 lipca 2014

VI Międzynarodowy Bieg Górski Limanowa Forrest :) - "Run Forrest, run!"

W niedzielę 6 lipca wystartowałam w VI Międzynarodowym Biegu Górskim Limanowa Forrest.  Od kilku dni próbowałam się zmotywować do jakiegokolwiek treningu przed startem - bezskutecznie. W niedzielę rano dotarłam na stopa do biura zawodów i odebrałam pakiet startowy, który już na mnie czekał. Spotkałam się ze znajomymi z klubu KS Limanowa Forrest, do którego oczywiście należę. Wszyscy zabiegani i zapracowani dwoili się i troili żeby wszystko było zorganizowane na najwyższym poziomie. I tak też było :).  Z roku na rok impreza ma coraz większą rangę. Trasa prowadzi na Miejską Górę (716 m) gdzie znajduje się Milenijny Krzyż. Podobno jest to jeden z najcięższych biegów górskich w Polsce. Nie odstrasza to jednak biegaczy, którzy na własnej skórze chcą się przekonać czy to prawda. Tym razem padł rekord frekwencji i wystartowało ok 480 osób. Start miał miejsce o godzinie 12:00. Na każdym kroku można było spotkać znajomych. Pomimo  to i tak w tym roku biegłam sama ze sobą :D Stwierdziłam, że jak będę się trzymać najlepszych to uda mi się dobiec w dobrym czasie. Koleżanka Justyna gdzieś mi uciekła z zasięgu wzroku, ale moim oczom ukazał się kolega Paweł z klubu. Całą drogę pod górę udało mi się utrzymywać to szalone tempo. Podczas biegu naszło mnie oczywiście na życiowe przemyślenia. Jest to tak ciężka trasa, że przygotować się na to nie da. Dlatego też jakoś specjalnie się nie przygotowywałam. Wiadomo jednak, że jazda na rowerze zrobiła swoje. Pod górę było super bo czasem chcąc czy nie chcąc rower trzeba podprowadzić. W dół trochę ciężej bo jednak mało kiedy sprowadzam rower więc inne mięśnie pracują. Na szczyt wybiegłam jako 128 z czasem 00:20:39,43 na 416 osób, które tam dobiegły - czyli pokonany dystans to 3,5 km. Przed nami jeszcze 3 km. Biegnąc w dół dopadła mnie kolka i musiałam momentami zwolnić. Lejący się żar z nieba potrafił nieźle dać w kość. Na szczęście były punkty z wodą. Co prawda nie piłam bo wiedziałam, że może to się skończyć jeszcze większą kolką. Za to kubek wprost na ciało dawał cudowne ochłodzenie. Będąc przy torach, a tym samym jakieś 500 m od mety zobaczyłam, że jakiś biegacz już nie daje rady więc mu powiedziałam, żeby się nie poddawał. Nie minęło 10 sekund jak przebiegł koło mnie krzycząc, że umrze na mecie, ale dobiegnie. Wsparcie kibiców na trasie to bardzo ważna sprawa. Wydaje się, że co to jest postać i pokrzyczeć. Uwierzcie mi, ale daje to niesamowitego kopa żeby dać z siebie wszystko nawet jeśli myślisz, że już nie możesz. Zostało mi jeszcze do pokonania jakieś 200 m. Przede mną biegnie dziewczyna, którą wyprzedam tuż przed samą linią mety. Moc w nogach jest nieziemska :). Umysł się wyłącza, a nogi biegną same. Linia mety przekroczona. Próbuję złapać oddech. Andrzej Prezes Klubu wręcza mi pamiątkowy medal. Radość jest ogromna, ale z drugiej strony żal, że taki fajny bieg i muszę rok czekać na kolejną edycję. Po wszystkim udałam się na skrawek zieleni i padłam :D. Po wymienieniu się wrażeniami z trasy pojechałam na pyszny obiad, a później powróciłam na dekorację zawodników i losowanie nagród.


Podsumowanie :)


Był to mój piąty start w biegu Limanowa Forrest. Raz nie mogłam wystartować bo miałam zawody MTB , po których chodziłam potłuczona przez kilka tygodni :D

Czas w tym roku zdecydowanie lepszy niż w poprzednich latach :) - 00:41:57

Na 108 kobiet byłam 24, w swojej kategorii wiekowej 10 na 30, a w open  179 na 380
Tak, właśnie się chwalę :D

Dziękuję tym którzy mnie wspierali na trasie :) Jak i dzielnie trzymali kciuki pomimo służby :).


P.S.

W sobotę po kilku godzinach dumania czy pobiegać czy nie udało mi się ruszyć. Już po 200 m miałam ochotę wracać po rower. Kiedy dobiegałam do domu trasa liczyłaby 6 km...hmmm chyba tyle wystarczy?? Jednak coś mnie pchnęło do przodu i skończyłam na 10 km. Najgorszy był pierwszy krok żeby się zmotywować, a później to już z górki :).


Zapraszam na stronę KS Limanowa Forrest:
http://www.forrest-limanowa.pl/

Film z trasy:
https://www.youtube.com/watch?v=B1JfbMcIdSA&feature=share&list=UU6euozVqsaSzOEz1AaQjXqg
Rozgrzewka :)


Prezentacja nowej koszulki klubowej :)
Pan Edward Mucha - najstarszy biegacz 87 lat :) Brawo :)
Panowie z Żandarmerii Wojskowej słuchają jaką mają obrać taktykę podczas biegu :D
Marysia, która brała udział w kategorii: nordic walking.
Tomek z synem :) Nie wiadomo kto kogo ciągnął pod górę :)
Zawiązać sznurówki i można biec :)
I ruszyli :)
Tak wyglądało miejsce z wodopojem po przebiegnięciu kilkuset biegaczy.
Na szczycie Miejskiej Góry. Doping jest :)


Gdzieś na trasie  :)
Pamiątkowe medale dla każdego z uczestników.
I już po zawodach :(


Po biegu energia nie opuszczała i wystarczyło sił na latanie :D
Pozdrawiam Kamila :)

wtorek, 8 lipca 2014

Gorczański klasyk w wersji "wet" - Turbacz & Gorc :)

W środę 2 lipca z samego rana wybrałam się z M. do miejscowości Rzeki. Prognoza pogody na ten dzień nie była zbyt obiecująca. Po ściągnięciu rowerów z samochodu byliśmy już gotowi do jazdy. Spoglądając w niebo jednak nie było nam już tak wesoło. Mimo wszystko stwierdziliśmy, że nie po to jechaliśmy godzinę żeby teraz wrócić. Nasz plan to Turbacz i Gorc czyli klasyczna pętla gorczańska. Słyszałam o tej trasie już wcześniej, ale dopiero teraz udało mi się tam znaleźć :). Trasa na początku wiedzie asfaltową drogą. później szutrową, aż w końcu upragnione leśne ścieżki. Po jakimś czasie dopada nas mały deszcz. M. ubiera pelerynę, a ja stwierdzam, że owszem jestem słodka, ale nie z cukru więc się nie roztopię :D. Temperatura wynosi tylko 10 stopni, a mimo to jest mi ciepło. Chyba mi się coś poprzestawiało z odczuwaniem ciepła i zimna. Na Przełęczy Borek 1009 m na chwilę znajdujemy schronienie pod ogromnym drzewem. Kanapki ratują nas przed moim kryzysowym głodem (jak jest kryzysowy głód to już nie myślę o niczym innym oprócz jedzenia). Po dotarciu do schroniska PTTK na Turbaczu naszym oczom ukazują się cudowne widoki. Mgła unosząca się nad górami robi naprawdę wrażenie. W schronisku pamiątkowy wpis do księgi oraz obfita uczta...tradycyjnie z pomidorową zupą :). Dobrze, że udało nam się zamówić przed pojawieniem się całej grupy dzieciaków. Po wyjściu ze schroniska decyzja czy zjeżdżamy z Turbacza w dół czy jedziemy jeszcze na Gorc. Pytam M. czy też ma mokre skarpetki jak ja :D Odpowiedź brzmi: tak :D Czyli jeżeli On się ze mną solidaryzuje to jedziemy na Gorc :D Na trasie jest sporo odcinków gdzie ułożone są drewniane belki. Jadąc po nich można się poczuć jakby się było w pociągu. Tak potrafi wytrzepać. Korzonki bajkaaaaaaaaaa :D. Na szczycie Gorca spotykamy Pana z wnuczkiem. Chwilę z nim rozmawiamy, pokazujemy mu którą trasą będziemy zjeżdżać. Dostajemy ostrzeżenie, że tam jest strasznie stromo :) No, ale przecież właśnie tego szukamy.  W międzyczasie M. wynajduje ścieżki, których ja nie widzę, ale On widzi - czyli jednym słowem FREERIDE :D. Po dotarciu do samochodu i zrobieniu 31 km jestem strasznie oburzona "Co to już koniec?". Zaczynają się kombinacje jak wejść do samochodu żeby go nie pobrudzić. Idziemy do pobliskiej rzeki trochę się ogarnąć, ale wiele to nie daje. Następnym razem to chyba trzeba wozić ze sobą jakąś plandekę. 

Nie mogę się doczekać kiedy znowu powtórzymy tą trasę :). Być może uda się w większym składzie. Tak więc szykujcie rowery i jedziemy. :)

Więcej zdjęć na stronie: https://plus.google.com/photos/107649252149217024712/albums/6031522357949216289


Przebieg trasy. Wyjazd z miejscowości Rzeki.




Przełęcz Borek.
:)
Wszędzie zielono :)
Uprzątnięte szlaki.
W drodze na Turbacz :)








Widoki ze schroniska PTTK na Turbaczu.












Fragment drogi z drewnianymi belkami. Oczywiście my wybraliśmy normalny wariant bez udogodnień :)


Tutaj nie mam problemu żeby dobrze zaparkować :D
Kapliczka na Bulandowej.
Pan z nartami oczekuje już na śnieg :)




Gorc zdobyty po raz pierwszy.
Pragnienie nie ma szans :)


Freeride :D


:D
Pozdrawiam Kamila :)