środa, 17 sierpnia 2016

Wariacje na temat Pasma Policy w Beskidzie Żywieckim :)


Jakiś czas temu tzn. dawno temu razem z ekipą wybraliśmy się na podbój Beskidu Żywieckiego.

Dzień wcześniej w sobotę startowałam w maratonie MTB. Kiedy go ukończyłam pomyślałam jak ja dam radę jechać w niedziele ponieważ zmęczenie dawało się we znaki. Moje niektóre marzenie nie są zbyt wygórowane...wrócić z zawodów, wykąpać się, wypić zupę chmielową i odpocząć...A jak to wygląda w rzeczywistości? Wracam, szybka kąpiel i jazda na rowerze do pracy.

Po nocce na samą myśl, że mam jechać chciało mi się płakać z bezsilności. Z drugiej strony wiedziałam, że jak nie pojadę to zmarnuje cały dzień i sobie tego nie daruję.
Koniec tego przydługiego wstępu :D Przechodzimy do trasy...

Tuż po godzinie 07:00 wyjechaliśmy z Limanowej. Ekipa zebrała się dosyć spora bo jak tylko usłyszeli, że jedziemy z M. to nie trzeba było nawet nikogo namawiać.


Panowie nadają dosyć szybkie tempo :)
Dotarliśmy do miejscowości Zawoja, która położona jest u stóp Babiej Góry. Jest jedną z najdłuższych wsi w Polsce - liczy 18 km długości. W Zawoi znajduje się wiele stacji narciarskich. Największą popularnością odznacza się ośrodek narciarski Mosorny Groń - zachwyty nad tym miejscem będą w dalszej części wpisu.


Widoki w drodze na Mosorny Groń.
Z parkingu gdzie zostawiliśmy samochody prosto z ulicy trafiliśmy na żółty szlak...jak to zdanie brzmi :D Od razu zaczęła się ostra wspinaczka. Plecak ciężki bo jeszcze nic nie zdążyło z niego ubyć. Pogoda na rower wręcz idealna.


W tle Babia Góra.
Nie wiem nawet kiedy zdobywamy pierwszy szczyt - Mosorny Groń (1047m). Panowie od samego początku nadają mocne tempo. Zero postojów i przerw na jedzenie...a przecież M. zrobił tyle kanapek, że dla wszystkich starczyło i po co to dźwigać? Na szczycie chwila na podziwianie widoków i ruszamy w dalszą drogę. Już kiedyś tutaj byłam więc trasa była mi znana.



Mosorny Groń oprócz pięknych widoków na Babią Górę może poszczycić się stacją narciarską. Do zimy i do jazdy na nartach jeszcze daleko, ale na rower zawsze jest pora. Znajduje się tutaj Bike Park. Od naszej ostatniej wizyty w tym miejscu zmiany zaszły niesamowite. Jedziesz i banan z twarzy nie schodzi :D


Górna stacja wyciągu narciarskiego.

Dalej jedziemy szlakiem na Cyl na Hali Śmietanowej (1298m). Borówki po drodze skutecznie mnie spowalniają :D Są  tak ogromne, że aż same się proszę żeby je zerwać ;)


Mniaaaaam :D
Korzenie, które widzicie na zdjęciu są czymś naprawdę pięknym. Dlaczego tak się nimi zachwycam? Otóż ostatnio ciężki sprzęt wjechał na szlaki w Beskidzie Sądeckim tym samym niszcząc jedną z ciekawszych tras gdzie naprawdę można było poćwiczyć swoje umiejętności...




Cyl Hali Śmietanowej zdobyty ;) Rowery zostały na chwile porzucone, a my zajęliśmy się zajadaniem borówek dopóki nie nabraliśmy fioletowych barw :D



Przed nami pierwszy konkretny zjazd. Pamiętam, że kiedyś tam musiałam sprowadzić rower. Myślałam sobie, że jeżeli miałabym lepszy sprzęt i więcej skoku z przodu to pewnie bym tam zjechała. Nic bardziej mylnego! Sprzętu nie zmieniłam, ale za to podniosłam swoje umiejętności i zjechałam wszystko płynnie ;) Jak teraz sobie o tym zjeździe przypominam to pisząc to mimowolnie się uśmiecham.


Jest zabawa :)

Długi singiel przez las. Czy dla rowerzysty może byś coś piękniejszego? Takie małe ostrzeżenie: jak jedziecie to patrzcie przed siebie, a nie tak jak ja na każdą stronę ochy i achy jakie piękne widoki do momentu jak nie wjechałam w jakąś ogromną dziurę przy skarpie. Zaśmiałam się sama z siebie i ruszyłam dalej do miejsca gdzie warto uzupełnić zapasy wody.





Następnie docieramy do Schroniska na Hali Krupowej, które znajduje się na południowy zachód od Kucałowej Przełęczy, na polanie Sidzińskie Pasionki, na wysokości 1152 m. Wbrew nazwie nie leży ono na Hali Krupowej. Turystów w tym dniu było sporo więc i kolejki do bufetu tez się wydłużały. Pojedzeni to można jechać dalej!



Były zjazdy to teraz czas na jakieś podjazdy. Kolejny szczyt na dzisiaj to Polica (1369 m).




Najlepsza perspektywa :)



Znajduję się tutaj pomnik upamiętniający katastrofę lotniczą. 2 kwietnia 1969 w katastrofie rozbił się samolot An -24 SP-LTF, lot 165 Polskich Lini Lotniczych LOT. Na pokładzie znajdowały się 53 osoby (47 pasażerów i 6 członków załogi), wszyscy zginęli. Wśród ofiar znajdowali się m.in. polski językoznawca Zenon Klemensiewicz (jego imieniem nazwano rezerwat przyrody na Policy), były minister lasów Stanisław Tkaczow, czternastoletni syn ministra komunikacji Piotra Lewińskiego – Stanisław, duchowny Kościoła Polskokatolickiego Antoni Naumczyk z rodziną, a także pilot szybowcowy i pilot PLL LOT Zbigniew Rawicz, który leciał w roli pasażera.

Ofiary katastrofy upamiętnia stojący w pobliżu szczytu Policy metalowy krzyż. Na krzyżu umieszczono dodatkową tabliczkę wykonaną z resztek poszycia samolotu z informacją o oddziale partyzanckim działającym w tym rejonie.




Z niecierpliwością czekałam na najlepszy odcinek w całości pokryty dywanem korzeni ;). Kiedy następnego dnia M. zadzwonił i powiedział mi, że jestem nienormalna wiedziałam, że chodzi o ten zjazd :D Nie powiem, ale byłam dumna, że to pokonałam. Radość z jazdy ogromna ;)



Ponownie zjawiamy się na Mosornym Groniu i zjeżdżamy trasami rowerowymi. Pełen odlot! Aż chciałoby się jeszcze.


Polecam wybrać się na te trasy :)
Najlepsze trasy zawsze z Nim :)
Skoczyć czy nie skoczyć? :D
Po zjeździe do dolnej stacji zastanawiamy się czy wyjeżdżamy jeszcze wyciągiem narciarskim. Jednak pamiętając ostatnią sytuację z Bike Parku w Kluszkowcach stwierdziliśmy, że nie ma co kusić losu i przyjedziemy tutaj kiedyś na cały dzień na "randkę" jak będziemy wypoczęci.


Dolna stacja.
Mapa trasy:


Trasa w prawie identycznym wariancie rok temu. Polecam!
http://camilla14a.blogspot.com/2015/07/ostatni-bastion-pasmo-policy-w.html

Pozdrawiam
Kamila :)

P.S. Dla niewtajemniczonych o co chodzi z Kluszkowcami: http://www.pinkbike.com/video/444622/

środa, 3 sierpnia 2016

"Kamila i jej rower" na Cyklokarpatach - Koninki 23.07.2016

Trochę zabierałam się za ten wpis, ale już jest :)

Jakiś czas temu kiedy byłam pochłonięta remontem zadzwonił do mnie Bartek przerywając mi te wszystkie jakże fascynujące czynności.

Pytanie brzmiało czy jadę na Cyklokarpaty? Normalnie powinnam odpowiedzieć TAK, ale zanim decyzja zapadła do musiałam trochę się zastanowić. Zwlekałam praktycznie do ostatniej chwili. Kiedy dochodziła już godzina "zero" postanowiłam, że się zapisuję i jadę. Co będzie to będzie!

 Do wyboru były 3 dystanse: hobby 20 km, mega 43 km, giga 64 km.

Wybrałam dystans mega. W sobotę już od 4 rano przewracałam się z boku na bok. Stresowałam się jakby to były moje pierwsze zawody :).



Pierwsze co prawda nie były, ale w takiej formie można powiedzieć, że tak. Zawsze jeździłam w XC gdzie pętla ma kilka km i powtarza się ją kilka razy. Tutaj czekała mnie jedna wielka.


Około godziny 10:00 dotarliśmy do biura zawodów. Odebrałam swój numer startowy 1520. Chwila na przebranie i nawet nie wiem kiedy już stałam na linii startu.


W zawodach startowało około 200 zawodników. Razem z Bartkiem wystartowaliśmy z 8 sektora więc tak naprawdę z samego końca. Na początku straszne "korki". Nigdy w takich warunkach nie jechałam. Jak tylko robiła się jakaś wolna luka to starałam się wbić żeby zyskać przewagę. Nauczona doświadczeniem wiem, że trzeba działać szybko bo jak zablokują to się nigdzie już nie ruszysz.

Trasa dystansu mega  startuje spod Ostoi Górskiej Koninki. Na początku wiedzie asfaltowym odcinkiem, a później zaczyna się już teren przeplatany gdzieniegdzie szutrowymi drogami. Cały opis trasy i wszystkie dokładne informacje tutaj więc nie będę się rozpisywać: http://cyklokarpaty.pl/koninki



Pogoda dopisuje. Nie pogardziłabym nawet małym deszczem. Całe szczęście, że ubrałam sobie jedne z krótszych spodenek bo w innym wypadku bym się chyba tam zagotowała, a przecież opaleniznę też trzeba chwycić. Kilka godzin przed startem okazało się, że bukłak, który miałam zabrać ma ułamany wężyk. Sam bidon musiał wystarczyć. Na trasie były 3 bufety więc spokojnie to wystarczyło chociaż naprawdę miałam sporo obaw ponieważ po dosłownie może 5 km zaczęły mnie chwytać jakieś drgawki...

Kiedy dotarłam do pierwszego bufetu poczułam pewną ulgę bo już jakiś odcinek za mną. Poczęstowałam się kawałkiem banana i jazda....i niestety trafia się to czego najbardziej się obawiałam. Kapeć! :( Wyciągam z plecaka narzędzia i zabieram się do działania. Po drodze napotkałam dwóch Panów, którzy pozwolili mi się uporać z tym szybciej. Jednak w tym czasie wyminęło mnie około 40 rowerzystów w tym chyba 4 dziewczyny. 


Nie powiem, ale motywacja trochę spadła. Pomyślałam, że co ma być to będzie, ale przecież ja z trasy nie schodzę - taka moja zasada :). Pokonywałam kilometr za kilometrem w swoim tempie. Oczywiście nie myślcie, że nagle zaczęłam zwalniać żeby podziwiać widoki...nie było na to czasu. 

Po chwili wpadam w trans i jadę bez opamiętania. Canyon daje radę! ;) Kiedy nie ma możliwości żeby wyjechać to wypycham rower pod górę. Nawet nie wiecie, a może i wiecie ile podczas takiej drogi człowiekowi przychodzi myśli. Teraz już wiem co to znaczy przejechać maraton :)

Na horyzoncie pojawia się dwie dziewczyny. Trzeba działać! Kiedy już je wyprzedziłam nie mogę sobie pozwolić na powtórkę taką jak wcześniej. Na zjazdach kolejne dwie...tak sobie myślę, że doświadczenie z zawodów XC oraz moje ekstremalne zjazdy zaowocowały.

Bartek, który objeżdżał trasę kilka dni wcześniej mówił mi gdzie mam uważać i gdzie lepiej będzie jeśli sprowadzę rower. Nie obraź się B., ale tylko przytakiwałam bo wiedziałam, że i tak zrobię po swojemu. Czyli zobaczę co będzie i się do tego dostosuje :D.


Trasa była ciężka, ale z uśmiechem udało się dotrzeć do upragnionej mety. Po wszystkim udałam się do samochodu żeby trochę się ogarnąć. W międzyczasie odbyła się dekoracja zawodników...Brawo ja! Tak, ominęła mnie dekoracja zawodników. Wszystko było w tak ekspresowym tempie, że kiedy przyszłam na miejsce to mężczyźni odbierali swoje dyplomy, a przecież nawet nie wszyscy skończyli jeszcze trasę mega.


Biorąc pod uwagę fakt, że były to moje pierwsze tego typu zawody to nie było źle. Zawsze jednak zostaje mały niedosyt kiedy wiesz, że od 3 miejsca dzieliło zaledwie 5 minut. Mój czas to:  Moje miejsce w kategorii to 4, a w kategorii open 5 na 10. W open 135 na 184 osoby, które ukończyły wyścig. Gratulacje dla wszystkich, którzy tam wystartowali bo naprawdę trasa bardzo ambitna :). Pełne wyniki: https://system.timedo.pl/pl/publiczny/wyniki/108/k/2579/kategoria



Po wszystkim poszliśmy jeszcze nad rzeczkę trochę się ochłodzić ;) Na niedzielę były plany...zastanawiałam się tylko czy po takim wysiłku będę w stanie się jeszcze ruszyć, ale o tym w następnym wpisie. Postaram się jak najszybciej! :)


Pozdrawiam
Kamila ;)