czwartek, 16 października 2014

"Tam na dole zostało wszystko to co Cię męczy. Patrząc z góry wokoło świat wydaje się lepszy..." :) - Bieszczady - druga część :)

Kolejna część relacji prosto z dzikich Bieszczad :). We wtorek 7 października wcale nie wstaliśmy tak wcześnie jak planowaliśmy. Śniadanie zjedliśmy w Bacówce pod Honem. Następnie całkowicie spakowani ruszyliśmy w poszukiwaniu parkingu dogodnego do dalszej rowerowej jazdy.

Bacówka Pod Honem.
Zwiedzając Bieszczady często można zobaczyć unoszące się ponad szczytami drzew kłęby dymu. Unosi się on z retort, w których w Bieszczadach nadal wypala się węgiel drzewny. Spotkać tam można mężczyzn z umorusanymi twarzami, wyglądem przypominających górników. To węglarze lub wypalacze. Miejsca, w których wypala się węgiel drzewny ulokowane są zazwyczaj przy potokach, z których pochodzi woda do zalewania pieca. Najwięcej pracy przy wypale jest zazwyczaj wiosną, kiedy to rośnie zapotrzebowanie na węgiel drzewny przed sezonem grillowym. Wtedy wszystkie piece pracują pełną parą, a i wypalacze nie mają chwili wytchnienia. 

Teraz biorąc do ręki worek z węglem drzewnym przed oczami będę mięć te przerażające stalowe piece :D. 


Do poczytania: http://www.twojebieszczady.net/rozmaitosci/wypal_wegla.php
Trasa w tym dniu nie była taka widokowa jak dzień wcześniej. Na własne życzenie wpakowaliśmy się w jakieś błotniste i zarośnięte tereny. Pokrzywy tutaj parzą mocno jak nigdzie indziej :D 




Jeżeli idąc z M&M w takie tereny i to przetrwam to wtedy wiem, że na trasie już nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć i ze wszystkim dam radę. W takich chwilach kiedy nie ma szlaku, idziemy na przełaj, przeskakujemy przez drzewa zawsze przypomina mi się KIERAT - czyli ekstremalny maraton pieszy na 100 km, który udało mi się ukończyć. 


Droga na skróty... :)
Już nic gorszego mnie nie mogło tam spotkać :D

Krajobraz tutaj jest bardzo urozmaicony. Piękne trawy, które miejscami bywały wyższe niż ja. Zjazdy były bardziej kamieniste i trudniejsze technicznie. Jednego zjazdu nie udało mi się zjechać w całości, ale po chwili przeanalizowałam gdzie zrobiłam błąd i jeszcze raz powtórka :D Po udanym zjeździe gratulację od M. razy dwa :D. Kolejny zjazd nie był taki łaskawy i 4 literami wylądowałam na kamieniach :p Zaśmiałam się i jazda dalej :). Dogonić tych wariatów na rowerze to naprawdę spory wyczyn...no ale pod górę to ja im dawałam popalić :D


Po super okularki zapraszam tutaj :http://www.okularysalice.pl/

Po drodze znaleźliśmy ładne miejsce więc korzystając z tego, że są ławki zrobiliśmy przerwę na posiłek. Bułka z dżemem mmm pycha :). 




Narady co do dalszej trasy :)

Kiedy M. zobaczył ten samochód to oczy oczywiście zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki. :D W Bieszczadach takie samochody mają spore pole do popisu w lasach. Kiedy wjechaliśmy w drogę, na której trwała wycinka drzew to nasze "czyste" rowery w moment oblepiły się błotem. Na szczęście przy drodze był potok więc trochę je obmyliśmy. 




Jadąc dalej mijamy pomnik Generała Karola Świerczewskiego Waltera, który znajduję się w Jabłonkach, w miejscu gdzie generał został śmiertelnie ranny 28 marca 1947 roku.


Karol Świerczewski - biografia http://pl.wikipedia.org/wiki/Karol_%C5%9Awierczewski

Czerwony szlak, który należy do Głównego Szlaku Beskidzkiego był bardzo przyjemny. Chociaż jadąc już tak ileś km wiedziałam, że jeżeli czegoś nie zjem to zaraz padnę. Przerwa na kanapkę, która mi uratowała życie :D Mogłam dalej szaleć na rowerze :) Po dotarciu na jeden ze szczytów Wołosań dalsza jazda na szczyt Hon - zjazd obłędny. W pewnym momencie jadąc już wzdłuż wyciągu narciarskiego miałam chwilę zawahania, ale było już za późno na podjęcie decyzji. Albo zjadę albo będzie bum :D. Zjechałam :)

W prawo kierunek na Jaworne, w lewo na Wołosań.
Wołosań (1071m) - najwyższy szczyt w paśmie Wysokiego Działu.

 Na koniec prowizoryczna kąpiel. Zimnooooo :D W butach chlupie pędem więc do samochodu żeby się przebrać w ciepłe ubrania. Następnie udaliśmy się na obiad i nadszedł czas żeby się zbierać do domu. Zmęczona zasypiałam. Jednak cały czas byłam czujna bo dzikie zwierzęta o tej porze nie śpią tylko grasują. I tak oto zobaczyłam wielkiego dzika, który przechadzał się wzdłuż ulicy. Nie chciałabym się z nim spotkać twarzą w twarz :D.



Najlepsza ekipa w komplecie :). Podsumowując to cud, że udało nam się mieć wolne od pracy :D. M. o dziwo nie złapał żadnego kapcia ( To trzeba gdzieś zapisać :p ), a ja? Udało się przetrwać bez żadnych większych wywrotek na rowerze...no bo wywrotka stojąc to się nie liczy prawda? :) Przed wyjazdem M. kazał mi obiecać, że nie będę marudzić :D Chyba był ze mnie dumny...choćbym chciała to i tak powodów do narzekania bym nie znalazła...hmmm albo jeden dla zasady? Czemu co dobre tak szybko się kończy? 


Nalepioki :D
Przebieg trasy :) Zrobiliśmy około 35 km.




Pozdrawiam Kamila :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz