Pokazywanie postów oznaczonych etykietą skałki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą skałki. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 września 2015

Kurs wspinaczkowy czyli zamiana kasku rowerowego na wspinaczkowy :)

Ostatnio tyle się dzieje, że nie wiem od czego zacząć. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie jak zacznę od początku. W czwartek 10 września z samego rana po powrocie  z pracy spakowałam wszystko co mi było potrzebne na kurs wspinaczkowy, który odbywał się w ramach kursu taternictwa jaskiniowego. Z niecierpliwością oczekuję, aż M. skończy swoją pracę i oboje ruszymy do Olsztyna koło Częstochowy. Wyjazd trochę się opóźnił  więc na skałki dotarliśmy późnym popołudniem. Na miejscu byli już nasi znajomi i instruktor. Musiałam w szybkim tempie nadrobić to co oni robili już od kilku godzin. Szczerze powiedziawszy do tej pory nie ogarniałam jak to wszystko wygląda pod względem technicznym...dobra dalej nie ogarniam, ale coś już tam powoli łapię :). Pierwsze wyjście z wielkim trudem, drugie już łatwiej, a kolejnego nie dam rady zrobić bo ręce odmawiają posłuszeństwa. Powoli zaczynało się ściemniać więc udaliśmy się do miejsca gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg.


Z Instruktorem :)
Następnego dnia tuż o poranku znowu zrobiliśmy "atak" na skały. Nastawiłam się do tego wszystkiego bardzo pozytywnie. Moje nastawienie niestety szybko prysło niczym bańka mydlana kiedy przyszło mi się zmierzyć z ogromną skałą, której za nic nie mogłam przejść. Dosłownie brakowało kilku cm żebym rękami mogła znaleźć jakieś dobre miejsce do chwycenia się. Po kilkuminutowej szamotaninie jakoś udało się wyjść. To jeszcze nie koniec...kolejne miejsce jeszcze bardziej trudne. Kombinuje na różne sposoby, wkurzam się na wszystko wkoło i niestety, ale muszę zjechać na dół bo nie dam rady. Zastanawiam się cały czas co ja tutaj robię...zaczynam tęsknić za rowerem  bo tylko z nim czuję się w swoim żywiole.

W drodze na skałki :)

Ciężko było...
Na kursie, poznawaliśmy coraz to nowsze techniki. Budowanie stanowiska do asekuracji w oparciu o własny sprzęt. Jak temu zaufać? Jakaś mała kostka ma mnie utrzymać? Nie miałam na początku do tego zaufania więc szarpałam i sprawdzałam na każdą stronę jak tylko się dało. Jeżeli taka kostka została dobrze umiejscowiona to nawet nie drgnęła. Można więc iść :).

Sprawdzanie sprzętu czy wytrzyma :)
Po wyjściu na górę naszym oczom ukazywały się piękne widoki na zamek. Jest tam tak uroczo, że mogłabym tam nawet spędzić więcej czasu. Niestety zdjęcia w żadnym stopniu tego nie oddają. Polecam Wam osobiście się tam udać :).

:)
Ruiny zamku w Olsztynie.

Trzeciego dnia udajemy się w całkiem inne miejsce. Idąc dróżką i spoglądając w górę na te skały myślę sobie jak tam jest wysoko. No nic trzeba twardym być...Do pierwszego wyjścia. Mam wrażenie, że to nie są moje klimaty. Szkoda, że kurs nie trwał trochę dłużej bo jeżeli z czymś się oswoiłam to trzeba było już przechodzić na kolejny etap i te pierwsze rzeczy najzwyczajniej w świecie zostawały zapominane.

Przygotowanie sprzętu...
Instrukcja co i jak :)
Nie ukrywam, że na skałach dopadał mnie jakiś paniczny strach. Krew się nie polała, ale łzy tak. Nie potrafiłam zaufać temu całemu sprzętowi. Świadomość, że jeżeli odpadnę to i tak nic mi się nie stanie bo zatrzymam się na kolejnym punkcie też nie napawała mnie optymizmem. Jakimś cudem jednak nigdzie nie odpadłam. Kolejna rzecz to buty wspinaczkowe. Ciasne jak nie wiem. Jak tylko była okazja to je ściągałam. Dopiero w czwarty dzień wspinaczki uwierzyłam, że jeżeli znajdę nawet jakąś małą szczelinę żeby stanąć to te buty będą w niej siedzieć bo specjalnie po to są tak wyprofilowane.

I w górę :)
Nikt mnie nie widzi można więc odpocząć :D
Pod koniec dnia już trochę rozkręciłam się z tym wspinaniem. Robienie stanowisk zajmowało mi już coraz mniej czasu. Bezpieczniej jednak się czuję kiedy u góry ktoś mnie asekuruje, a ja tylko likwiduję stanowiska zabierając cały sprzęt i wspinam się w górę.

:)
Łuki, a w oddali ruiny zamku :)
Na koniec dnia zjazd po linie i wracamy do naszej bazy :).

"Patrzcie i uczcie się"D


Ciąg dalszy nastąpi :)


Pozdrawiam
Kamila :)

wtorek, 26 maja 2015

Skałki w Rożnowie :)

W niedzielę 17 maja razem z M. ruszyliśmy do Rożnowa na skałki. Pogoda wszędzie była trochę kapryśna, ale o dziwo tam zawsze jest w porządku. Brakowało mi dwóch przyrządów do wychodzenia więc pożyczyłam od Koleżanki na miejscu i  wpięłam się w linę - znaleźć jakąś wolną graniczyło z cudem bo na każdej ktoś coś działał. Przechodząc przez trawers ogarnęła mnie lekka panika "Jak to się robiło?" Zaraz jednak z pomocą instruktora sobie przypomniałam :D. Stłuczona kość piszczelowa dzień wcześniej dała o sobie znać. Już miałam plan, że jak wyjdę do góry to zejdę później normalną drogą przez lasek. W ostateczności zjechałam po innej linie bo inne osoby ustawiły się już za mną. Schodząc w dół mogłam sobie podziwiać widoki na jezioro :) Kiedy w tamtym roku zaczynałam przygodę z tym wszystkim ogarniał mnie straszny lęk wysokości. Teraz podchodzę do tego bardziej spokojnie. Będąc w jaskiniach gdzie jest ciemno i za wiele nie widzę skupiam się na krótkich odcinkach, które muszę pokonać. Natomiast na skałkach widzę wszystko i tutaj ręce potrafią czasem zadrżeć z obawy przed utratą sprzętu :)












Pozdrawiam
Kamila :)

czwartek, 3 lipca 2014

Kurs Taternictwa Jaskiniowego - ostatnie zajęcia na skałkach :)

Dawno, dawno temu....pojechałam do Rożnowa na skałki. Prosto z pracy zahaczyłam o dom żeby zabrać potrzebny sprzęt. Kurs zawsze trwa w sobotę i niedzielę, ale tym razem był wyjątek i znalazłam się tam  już w piątek 20 czerwca. W tym dniu z okazji 30 lecia istnienia Sądeckiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego  zostały zorganizowane I klubowe zawody w technikach jaskiniowych. Istotną informacją dla mnie było: "nie do końca na poważnie". :D Jako, że do poważnych osób nie należę to coś idealnego dla mnie. Kiedy dotarłam na miejsce wszystkie liny były już zaporęczowane. Ku mojej radości pojawiła się nawet tyrolka. Świadomość, że to jeszcze nie jest kurs sprawiała, że nie czułam żadnego stresu. Sama decydowałam czy będę się wspinać po tej czy po innej linie. Czy przejdę po trawersie czy może zjadę na tyrolce? Oczywiście wszystko pod czujnym okiem Instruktora. Popołudniu sporządziliśmy listę kto w jakiej kolejności startuje. Do wykonania były 4 zadania. Wyjście po linie na wysokość około 30m, wyjście po drabince, przejście 2 trawersów. Nikt w sumie nie pytał czy chce startować czy nie...po prostu zostałam zapisana. Na początek wyjście na górę - czas niecałe 2 minuty. Najlepszy w tej kategorii M. miał 48 sekund - nie wiem jak On to robi :). Czas na drabinkę...stwierdzam, że ręce w porównaniu z nogami to mam słabe. Jeszcze trawersy i będzie po wszystkim. Pomimo, że wystartowałam dla żartu to nutka rywalizacji była i wiadomo, że chciało się to wszystko zrobić najlepiej jak tylko się dało. Idąc tam nie zwracałam uwagi na jakiej jestem wysokości i czy się boję. Po całym dniu wróciłam do domu i dopakowałam kolejną partię rzeczy i wieczorem z powrotem przyjechałam żeby nie kombinować rano z transportem. Jakie było moje zdziwienie kiedy okazało się, że w kategorii kursanci kobiety jestem pierwsza :D. M. był pierwszy w kategorii osób, którzy już mają ukończony kurs. Mieliśmy prawo do losowania nagród. Jako, że dotarliśmy ostatni to nie musieliśmy za bardzo mieszać w tym worku bo losy były dwa. Każdy wygrany - i tu kolejna niespodzianka: kombinezon dla mnie i kask dla M. :).  

Następnego dnia miałam ambitny plan żeby pobiegać. Udało mi się namówić koleżanki, ale wstyd się przyznać - one biegały, a ja spałam. Nocleg pod gołym niebem to naprawdę super sprawa. Oczywiście pod warunkiem, że śpiwór jest odpowiedniej grubości :). Kolejne dwa dni kursu znowu bardzo szybko minęły. Mieliśmy zajęcia z autoratownicwa. Nie wiadomo było czy lepiej ratować czy być ratowanym. W każdej sytuacji ktoś cierpi na linie. Obyśmy w prawdziwym życiu nie musieli tego stosować, a jeżeli będziemy na to skazani to żebyśmy dali radę :). W międzyczasie N. przeprowadzała kurs hula -hop. Nikt nie został pominięty i musiał pokazać jak się kręci :D. Wieczorem zaś były koncerty przy ognisku. Trzy dni na skałach dały mi niezły wycisk. Oczywiście jedyną rzeczą o jakiej marzyłam była kąpiel i sen...o śnie mogłam jednak zapomnieć bo trzeba było jechać do pracy. Będąc tam na skałach człowiek jest odcięty od całego świata i wiecie co? Nawet mi się to podoba. Nie zaprzątam sobie głowy sprawami, które bywają nie istotne, a  jedynie zaprzątają głowę. :)

Były to nasze ostatnie zajęcia na skałkach...do zobaczenia w jaskiniach :).


Autoratownictwo. M. wczuł się całkowicie w rolę poszkodowanego.
Zjazd na tyrolce.
Spora Ekipa. :)
Trochę wąska ta drabinka :D
Zawody.













Pozdrawiam Kamila :)

niedziela, 15 czerwca 2014

Kurs taternictwa jaskiniowego - zajęcia na skałkach w Rożnowie :)

Prowadzenie bloga na bieżąco to ostatnio spore wyzwanie. W poprzedni weekend mój czas był wypełniony co do minuty :). W piątek sprawy związane ze szkołą, następnie nocna zmiana w pracy. Rano wpadłam do domu tylko po plecak i sprzęt do wspinania, który już wcześniej przygotowałam. I tak zaspana i w dodatku jeszcze głodna ( Hmm myślę kiedy ja nie byłam głodna? :D) zaczęłam kolejna zajęcia w ramach kursu taternictwa jaskiniowego. Ostatnio ze względu na chorobę musiałam opuścić dwa dni. Miałam więc trochę rzeczy do nadrobienia. Po kilku minutowej szarpaninie z uprzężą każdy zabrał worek z liną i udaliśmy się drogą na szczyt skał. Poręczowanie czyli rozwieszanie lin było teraz naszym zadaniem. Ja dostałam tzw. dziób. Wysokość na nim przyprawia o zawroty głowy. Jednak zjazd z 30 metrów jest niesamowity :D. Stąpając już po ziemi należy szybko zdjąć rolkę zjazdową z liny bo jest tak rozgrzana, że może przepalić linę - a tego byśmy nie chcieli. Nieprzespana noc daje mi się we znaki. Najchętniej to bym się położyła gdziekolwiek i spała. Momentami zamiast się wspinać to bujam się na linię - oczywiście jak wydaje mi się, że Instruktor nie patrzy...jednak jakimś sposobem nic nie umyka Jego uwadze :).  Przerwa na kanapkowy obiad i z nowymi siłami w górę. Deporęczowanie i poręczowanie. Wieczorem mieliśmy zajęcia ze wspinaczki. Jak się obserwowało innych to wyglądało to na bardzo łatwe. Tu się chwycę, tam się chwycę i będę na górze. Naprawdę to tak ładnie wyglądało - do czasu, aż nie przyszła na mnie pora. Jednak dzielnie walczyłam i wspinałam się wbijając pazurki w skały byle tylko sięgnąć wyżej. Wieczorem tradycyjnie ognisko. Później znalazłam sobie miejsce do spania. Widok na skały i na jezioro robił wrażenie. Nigdy nie spałam pod gołym niebem więc obawiałam się zimna. Jednak śpiwór i materacyk zapewniły niesamowity komfort :). W niedzielę rano powtórka z rozrywki. Pojawił się dla mnie nowy element, a mianowicie chodzenie po trawersie przepinając się na lonżach. Bardzo mi się to spodobało. Co niektórzy chodzili z wiertarką po skałach i wyznaczali nowe trasy, które muszę przetestować następnym razem. Słońce tak dogrzewało, że jedyna rzeczą o jakiej marzyłam było popływanie w Jeziorze Rożnowskim - na koniec zajęć udało się. Co za ochłodzenie :). Po powrocie do domu z zegarkiem w ręku myślę na co mam ile czasu żeby zdążyć do pracy. Bus mi przejechał ( Jakoś się nie przejęłam tym faktem.) stwierdziłam, że lepiej dosuszę włosy, a do centrum jakoś dotrę - jakoś to znaczy autostopem :).

Węzeł skrajny tatrzański w moim wykonaniu :). Lina się trzymała więc spełnił swoje zadanie.
Widoki :)
Autoratownictwo - ten element dopiero nas czeka.
Słońce było bezlitosne.
"Tam na dole zostało
Wszystko to co cię męczy
Patrząc z góry wokoło
Świat wydaje się lepszy" :)
:)
Skały w całej okazałości.
Przyzwyczajam kręgosłup do tak ciężkiego plecaka ;/
Pozdrawiam Kamila :)

piątek, 16 maja 2014

"Na linie nad przepaścią tańcz..." - Kurs Taternictwa Jaskiniowego - dzień pierwszy :)

Dzisiejszy wpis będzie inny niż wszystkie...z rowerem raczej nie będzie mieć nic wspólnego :). Od jakiegoś czasu chodzę na Kurs Taternictwa Jaskiniowego. Do tej pory była tylko teoria. W ostatni weekend całą grupą spotkaliśmy się na naszych pierwszych zajęciach praktycznych na skałkach w Rożnowie. Kiedy jakieś 3 lata temu byłam w tym samym miejscu na rowerze przez myśl przeszedł mi pomysł, że fajnie byłoby się powspinać po tych skałach - nawet nie sądziłam, że to się spełni - a jednak :). Spakowałam się jak bym miała spędzić tutaj co najmniej tydzień. Większość rzeczy i ubrań okazała się zbędna, ale do Rożnowa jechałam samochodem więc się nie ograniczałam. Na początku kursu każdy dostał kask, uprząż i cały worek z potrzebnymi przyrządami. Hmm jak to wszystko na siebie założyć? Co do czego służy? Oswojenie się z czymś co krępuję ruch było uciążliwe, ale później stało się to dla nas normalne. Zanim przystąpiliśmy do wspinania się po linach Instruktor wyjaśnił nam zasady działania przyrządów. Następnie każdemu została przydzielona lina, która została wcześniej zamontowana przez M. i B. I w górę...tak na kilka metrów żeby wszystko było pod kontrolą. Z czasem wysokość oczywiście ulegała zwiększeniu, jednak im wyżej byłam tym bardziej wzrastała moja panika. Naprawdę jestem pod wrażeniem, że te liny są w stanie utrzymać kilka ton, a ja się obawiałam czy będą w stanie utrzymać mnie. Jak już opanowaliśmy wychodzenie i zjeżdżanie to jednogłośnie stwierdziliśmy, że czas na przerwę. Nasz kolega K. ma u nas dużego plusa za pyszne spaghetti, które dało nam siłę na resztę dnia. Po odpoczynku znowu wskakujemy w uprząż i do roboty. Dochodzi nowy element, a mianowicie przepinanie się na linie. M. tłumaczył mi to dzień wcześniej na drzewie - jednak tam to walczyłam o życie więc mało co pamiętałam. Najważniejsze o czym cały czas pamiętałam to to, że w każdej chwili mam być wpięta dwoma przyrządami asekuracyjnymi. Karabinki maja być dokręcone. Z każdym wyjściem wysokość wzrastała i moja chęć do wspinania też :). Po tak intensywnie spędzonym dniu razem z koleżanką poszłyśmy popływać w jeziorze - brrr strasznie zimna woda :D. Na zakończenia dnia ognisko z kiełbaskami :). Powoli wszystkim oczy się już zamykały - pora więc na spanie. A gdzie? Skoro biwak to pod gołym niebem. Werandy domków letniskowych i półki skalne stały się naszym schronieniem przed ewentualnym deszczem, który nas jednak oszczędził. Zanim udało mi się zasnąć to trzeba było już wstawać cdn. :)


Kursanci :)
M. przycina line do lonży, która będzie nam potrzebna do autoasekuracji.
Na początek dnia kawa. Niektórzy potrzebują jej bardzo dużo :D
M. i Instruktor rozwieszają liny.
Gotowi do zajęć :)
Wytłumaczenie to wszystko działa.
Skały.
I w górę :)
M. :*
"Na linie nad przepaścią tańcz..." w moim wykonaniu zamiast "tańcz: bardziej pasuje "walcz" :D
Obiad :)
Odwiedził nas ogromny pies, ale bardzo potulny :)
:)






Padam :D
Ognisko rozpalane przez dwóch Strażaków więc musiało się udać :)




Pozdrawiam Kamila :)