poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Puchar Smoka czyli puchar pełen goryczy...

Sezon rowerowy rozpoczęty na całego, a co za tym idzie? Oczywiście zawody rowerowe.

W niedzielę 7 kwietnia pojechałam na swój pierwszy wyścig rowerowy w tym sezonie. Kilka dni wcześniej trafiłam przez przypadek na informację, że wtedy i wtedy będą zawody, a że miałam wolne to czemu by nie pojechać.

Od samego początku było pod górkę...W sobotę cały dzień spędziłam samotnie z M. więc wieczorem padłam ze zmęczenia. O godzinie 2 w nocy ocknęłam się  i zaczęłam robić listę z rzeczami, które muszę ze sobą zabrać. Kartka podzielona na dwie części  Rower - Wózek, Bidon - Butelka itd. Najważniejsze jednak to: rower, buty SPD, kask - tyle mi wystarczy żeby wystartować reszta jest ważna, ale nie aż tak.


Dawniej przed zawodami byłam spakowana już o wiele wcześniej i spina jak nie wiem. Teraz trochę inne podejście.

W niedzielę przed godziną 10 wyruszyliśmy z domu. Przed nami około 100 km jazdy samochodem do miejscowości Brzyska na Puchar Smoka. Byłam tam już kilka lat temu. Oczywiście po drodze kilka przystanków bo dla M. była to zbyt męcząca trasa.

Udało się jesteśmy na miejscu. Idę do biura zawodów żeby się zapisać i odebrać numer startowy. Następnie idę objechać trasę. Po drodze pytam kilka osób, w którą stronę ta trasa prowadzi bo tak jest oznakowane, że w pewnych momentach nie wiadomo co i jak.

Z małym opóźnieniem około godziny 13:30 stajemy na linii startu. Trochę wszystko się przedłuża. Zaczynam dostawać gęsiej skórki. Nie wiem czy dlatego, że się stresuje czy dlatego, że jest po prostu zimno.




3,2,1 ruszamy! Jadę dosłownie 50 metrów jako jedna z pierwszych i co? Nie wiem gdzie jechać bo podczas treningu jedna z dróg była zamknięta, a podczas zawodów już otwarta. Szybki zakręt i zaczynam nadrabiać straty. Asfaltowy podjazd w niczym nie równa się z tym gdzie sobie trenowałam wcześniej. Wyprzedzam dziewczyny jedną po drugiej, aż w końcu znowu jestem na prowadzeniu. Wiem, że tutaj muszę przyłożyć ile fabryka mocy dała w nogach bo później będę mogła odpocząć na szybkim zjeździe. Co jakiś czas odwracam się czy nikt mnie nie dogania...kiedy zaczyna się etap, który przebiega po parku czuję, że ktoś za mną jedzie. Razem z jedną zawodniczką dojeżdżamy do pewnego miejsca i same nie wiemy gdzie jechać...jedziemy prosto i okazało się, że to był nasz błąd. Nieświadomy, którego konsekwencje później odczułyśmy.



Pierwsza pętla za mną. Została jeszcze jedna. W regulaminie były przewidziane 3 okrążenia, ale przed startem sędzia ustalił, że jedziemy dwie. Szczerze nie lubię takiego ucinania okrążeń. Pierwsze traktuje jako rozgrzewkę, drugie już bardziej jest na luzie, a trzecie to takie na dobicie. A w tym przypadku trzeba przyjąć inną strategię. Czyli jedziesz na zabicie od samego początku. Podczas drugiego okrążenia o mało nie dochodzi do kolizji ponieważ mężczyźni, którzy zaczęli swój start w jednym miejscu zjeżdżali ze stromego zjazdu, a dziewczyny jechały z naprzeciwka. I kto komu w takiej sytuacji miał ustąpić miejsca skoro dla każdego liczy się czas?



Na metę docieram jako pierwsza. Zaraz za mną jedzie druga zawodnicza. Czy czuję jakąś euforię i radość? Cieszę się, że się udało i zaraz biegnę do moich mężczyzn, którzy gdzieś tam spacerują w pobliżu. Po jakimś czasie widzę grupkę dziewczyn oraz sędziego. Myślę sobie co jest grane? Co się dzieje? Ustalamy miejsca, która dziewczyna jest która. Okazało się, że w tym miejscu gdzie się zawahałam jak jechać okazało się, że pojechałam źle przez co skróciłam sobie trochę trasę. Zupełnie byłam tego nie świadoma. Szkoda, że w miejscach gdzie nie było szansy się zgubić było pełno obstawy, a w miejscu strategicznym nie było zupełnie żywego ducha.



Ktoś mi się tu dobiera do picia :)
Miejsca ustalone. Spadłam na trzecią pozycję bo podobno pozostałe dziewczyny też pomyliły trasę. W grupie młodszej też były jakieś zawirowania. Najlepszą opcją dla mnie było powtórzenie wyścigu i zrobienie tej trzeciej pętli, która wcześniej została wycięta. Kilka dziewczyn też chciało powtórki, ale decyzja była inna.

Kiedy tak błąkałam się po tym parku zamyślona poszłam zobaczyć to nieszczęsne miejsce i na spokojnie kiedy to widziałam stwierdziłam, że tak to był mój błąd. Stwierdziłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie żeby mnie po prostu zdyskwalifikowali skoro nie zrobiłam trasy tak jak należało. Dlaczego inne dziewczyny mają na tym ucierpieć skoro to nie ich wina? Sędzia jednak stwierdził, że reszta też pomyliła trasy i wszystko jest dobrze. Skoro tak jest to niech będzie. Przynajmniej mam czyste sumienie, że nie zabrałam komuś miejsca na podium.


Po tym jak już wszystkie grupy zakończyły wyścig odbyła się dekoracja zawodników. Otrzymałam puchar za 3 miejsce. Nie poczułam żadnej satysfakcji, a wręcz smutek. Bo tak naprawdę nawet nie wiedziałam czy powinnam tam stać. Pomijając te zawirowania z miejscami to nie podobało mi się to, że potraktowano nas wręcz jak oszustów. Wyobraźcie sobie, że moim celem było specjalnie jechać 100 km żeby uciąć kawałek trasy i zdobyć puchar...absurd. Czuję, że gdybym nie pomyliła tej trasy to udało by mi się utrzymać wspomniane wcześniej pierwsze miejsce, ale gdybać to sobie można.






Od samego początku jak tylko jechałam na te zawody to żałowałam, że jadę bo nawet nie czułam żadnego wsparcia od najbliższych osób. Jak są różne zawody i wyścigi to kiedy jakiś zawodnik osiągnie sukces to widzę całą listę podziękowań dla osób bez których te osoby by sobie nie dały rady...na końcu wymieniają gdzieś tam oczywiście siebie jako sportowca. Moje wyścigi od lat to jest kombinowanie. Kombinowanie czy w jakiś sposób będę miała się jak dostać na zawody. Oczywiście jestem wdzięczna tym osobom dzięki, którym zawsze się jakoś udawało.

Wracając do domu po drodze zabawiałam Misia. Na szczęście szybko zasnął bo już był tak zmęczony. Patrząc na niego miałam wyrzuty, że go zabrałam i musi tyle jechać. Z tej całej bezsilności zaczęły mi już płynąć łzy...nawet teraz jak to pisze i sobie przypominam o tym wszystkim to muszę przetrzeć oczy żeby coś widzieć. 

Będąc już w domu i patrząc na swoje puchary trochę je poprzestawiałam żeby zmieścić jeszcze ten jeden. Trzynasty puchar... :)

Pozdrawiam
Kamila :)

2 komentarze:

  1. Piotrek MTBeskid16 kwietnia 2019 12:31

    Głowa do góry, lepiej jechać, niż nie jechać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy o tej Pani pisłaś, ale na zdjęciu znajduje się Pani Anna Martyna, siostra Pani Agnieszki Skalniak z grupy CCC- LIV TEAM.

    OdpowiedzUsuń