wtorek, 23 października 2018

Kiwon - maraton o wodzie i kradzionych jabłkach :)

Co to jest Kiwon i jak to się wszystko zaczęło?

Kiwon jest to pompa służąca do pompowania ropy naftowej ze złoża mającego niskie ciśnienie własne. Kiwon jest to również bieg na orientację w Beskidzie Niskim i Pogórzu Karpackim. To właśnie o nim dzisiaj napiszę.

Jakieś pół roku temu mój mąż Mariusz niespodziewanie trafił na informację na temat biegu. Limit 100 osób. Bieg na orientację z kompasem, Beskid Niski - zapowiada się obiecująco! To co zapisujemy się? Krzyknął do mnie z pokoju. Pochłonięta obowiązkami domowymi z obojętnością odkrzyknęłam do niego "Zapisuj". Namówiliśmy jeszcze kilka osób żeby było raźniej. 

Czas płynął, a maraton zbliżał się coraz to większymi krokami. W piątek wieczorem pojechaliśmy do miejscowości Libusza gdzie mieliśmy nocleg, a następnego dnia w sobotę (13.10.2018 r.) znaleźliśmy się w miejscowości Rozdziele gdzie była baza zawodów. O ile wcześniej podchodziłam na luzie tak im bliżej było startu to zaczynałam odczuwać mały stres.  

Zapraszam na relację z maratonu. Podzieliłam ją na punkty żeby było bardziej przejrzyście :)

Strona maratonu: kiwon.towarzystwojastrzebiec.pl

Nasza ekipa w komplecie :)
Dystans:
Na Kiwonie mamy do wyboru dwie trasy:


  • TP15 – Idealna trasa dla osób rozpoczynających swoją przygodę z biegami na orientację, jak i dla tych co lubią szybką i ostrą rywalizację.
  • TP50 – Dystans przeznaczony dla najwytrwalszych zawodników.

Skoro na Kieracie przechodziliśmy po 100 km to co to jest jakieś 50 km. Dopiero z czasem do nas docierało, że Beskid Niski może pokazać swoje prawdziwe oblicze i dać nam niezły wycisk. Jak się powiedziało A, to trzeba było powiedzieć też B. Zatem do dzieła :)

Wszystkie osoby startujące na trasie 50 km.
Treningi:

W tym roku moje treningi były bardzo intensywne. Od lutego codzienne spacery, a później biegi. Z wózkiem oczywiście. Obciążenie wynosiło ponad 20 kg więc na Kiwonie jakoś tak mi było jakby lżej, ale podświadomie tęskniłam za moim słodkim ciężarem.




Pakiet startowy:

Nie wiem czemu, ale przyjęło się, że na zawodach biegowych musi być jakiś pakiet startowy. Na zawodach rowerowych dostajesz numerek na koszulkę i na rower, a po wyścigu musisz to oddać i wszyscy to akceptują. Co zawierał pakiet? Oczywiście numer startowy gdzie podbijało się zdobyte punkty. Koszulkę techniczną do biegania - na lato będzie idealna oraz broszury promujące region. Na miejcu każdy z uczestników mógł sobie zrobić herbatę/kawę i do tego przekąsić drożdżówkę. Biorąc pod uwagę fakt, że wpisowe wynosiło 50 zł to chyba oczywistym jest, że Organizatorzy musieli to robić tylko i wyłącznie z pasji. :)


Jedna wielka niewiadoma :)
Ekipa:
Limit zawodników wynosił 100 osób więc taki kameralny bieg. Nasza ekipa była dosyć spora bo liczyła aż 6 osób. Głównym dowódcą całej imprezy był Mariusz, który spisał się znakomicie :) Gdyby nie on to pewnie dalej bym jeszcze siedziała w lesie...ewentualnie byłabym już zjedzona przez wilki.



Opracowanie trasy.
Mapa:

Pół godziny przed startem dostaliśmy mapę. Zanim jednak to nastąpiło odbyła się odprawa techniczna. Później wszyscy byli zajęci opracowaniem najlepszej strategii pokonania trasy. Kolejność zaliczania punktów była dowolna.




Początkowe punkty zdobywaliśmy jeden za drugim. Ekstremalnie zaczęło się kiedy od jednego do następnego dzieliło nas około 8 km.


Pierwszy punkt znaleziony.
Punkt zlokalizowany przy jasknini. 

Punkt przy wodospadzie.
Woda i wyżywienie:
Na dwóch punktach na trasie miała być woda. Niestety jakoś nie udało nam się na nią trafić. Sklepów po drodze też brak więc to co mieliśmy ze sobą miało nam wystarczyć na całą drogę. Upał był niemiłosierny więc wiadomo, że woda była towarem pożądanym. Po drodze trafiliśmy na studnie. Oczywiście tankowanie do pełna. Kolejny raz wodą poratowała nas pewna pani, która wyniosła nam dwa wiadra wody. Zwykła woda, a cieszy. Późnym wieczorem przy chyba szóstym punkcie trafiliśmy na dwa pięciolitrowe baniaki z wodą. W tym momencie to już nas nie ratowało. Jak wyglądało jedzenie na takiej trasie? Dzień wcześniej przygotowałam sobie kanapki z kotletem - wszystko było jedzone w ruchu ponieważ nie było nawet chwili żeby spokojnie zjeść. Idąc pod Magurę Małastowską gdzie droga nie miała końca dopadł mnie kryzys. Moim marzeniem w tym momencie były żelki. Na szczęście Asia w swoim 5 litrowym plecaku ma wszystko. I tak ja dorwałam paczkę żelek, a kolega banana. I dziwić się, że na koniec Asi brakło sił jak taka szarańcza rzuciła się na to co miała. Gdy mijaliśmy jakąś jabłonkę to zbieraliśmy jabłka żeby chociaż na chwilę oszukać głód. Można powiedzieć, że kiwon przeszliśmy o wodzie i kradzionych jabłkach. A jak wiecie kradzione nie tuczy więc po Kiwonie moja waga spadła zdecydowanie w dół.




Ból:

Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Od bólu fizycznego gorszy bywa ból psychiczny. Kiedy dopada cię kryzys i zastanawiasz się co ty właściwie tutaj robisz? Po co znowu na takie coś poszłam? Czy nie lepiej było sobie siedzieć w domu i wylegiwać się na kanapie? Do tego jeszcze buty zaczęły uwierać. Okazało się, że chyba powinnam mieć ciut większe. 

Upór:

Kiedy coś zaczynam muszę to skończyć. Na maratonie Kiwon punkty były zlokalizowane w takich miejscach, że naprawdę nie opłacało się rezygnować. Podbijasz punkt, a dookoła tylko las. W jednym miejscu naszła mnie myśl, a może jednak odpuszczę i wrócę do bazy na stopa. Asia, która to usłyszała kazała mi zamilczeć bo znając nas chwila moment i kciuk powędrowałyby w górę, a znając nasze doświadczenie w łapaniu stopa to raz dwa byłybyśmy w bazie zawodów. Wiem, że później byśmy tego gorzko żałowały.




Przed nami długa droga.

Pogoda:

Pogoda była wymarzona. Złota polska jesień na całego! Nie chce nawet myśleć jakie byłoby błoto gdyby był deszcz.

Ubiór:

Kiedy w sobotę wstaliśmy już po godzinie 05:00 było naprawdę zimno. Do końca nie byłam przekonana jak się ubrać na ten bieg. W ostateczności założyłam długie legginsy i jak słońce przygrzało myślałam, że je rozszarpię scyzorykiem, ale było mi ich szkoda. Następnym razem na taką imprezę ubieram krótkie spodenki i długie skarpetki żeby ochronić nogi przed podrapaniami. Jeśli chodzi o plecak to mój rowerowy, który na dwa kółka jest genialny przy biegu totalnie się nie sprawdził. Cały czas czułam jak podskakuje, a jego ramiona uwierają mi o szyję. Co jak co, ale ubiór musi być przemyślany bo w moim przypadku potrafi mnie to całkowicie rozproszyć.


Jesień na całego.
Jeden z punktów przy Cmentarzu Wojennym.



W końcu jakiś szczyt.
Widoki:

Beskid Niski o każdej porze roku zachwyca. Jesień w górach jest niesamowita!




Pies:

Na około 15 km przybłąkał się do nas pies. Ochrzciliśmy go Kiwon. Za nic nie dał się odgonić więc przemierzał z nami całą trasę co jakiś czas znikając gdzieś za drzewami. Był bardzo wytrwały. Po dotarciu na metę oczywiście poinformowaliśmy o psie, ale niestety nie wiem jak potoczyły się jego dalsze losy.






Walka z czasem:

Limit czasu na trasie 50 km wynosił 12 godzin. Ostatnie 2 godziny pomimo ogromnego zmęczenia pokonaliśmy biegnąc. W rzeczywistości wyszło około 60 km. Niestety na mecie pojawiliśmy się z opóźnieniem około 13 minut i przez to dostaliśmy karne 10 godzin. Jeżeli ktoś nie zaliczył jakiegoś punktu to wtedy kara czasowa wynosiła 3 godziny.



Meta:

Kiedy przekroczyłam linię mety i wiedziałam, że nie muszę już biec myślałam, że zaraz się przewrócę. Na mecie bardzo miło przywitali nas organizatorzy oraz inni uczestnicy, którzy dotarli już wcześniej do bazy. Na każdego czekał złoty trunek. Do tego obiad: ziemniaki, kotlet i buraki. Nie byłam jednak w stanie zjeść kotleta bo cały dzień mi towarzyszył w moich kanapkach. Myślałam, że po drodze obrócimy się na jakąś zupę, ale nie było już na to czasu.



Wyniki:

Kiedy rano o godzinie 08:00 wyruszyliśmy w trasę wiedziałam, że muszę to skończyć choćby nie wiem co. Trochę z pobłażaniem podeszłam do tego "50 km? Co to jest? Przecież po 20 km to ja śmigam z wózkiem" Takie było moje podejście...kiedy następowały kryzysy nabierałam większej pokory. "Co ja tutaj robię? Powinnam siedzieć w domu z dzieckiem, a nie po krzakach mi się znowu zachciało chodzić". Wiedziałam jednak, że muszę skończyć bo co mu powiem jak dorośnie? Niech nie myśli, że matka osiadła na laurach...Będąc już na mecie dowiedziałam się, że przed nami tylko 5 osób pokonało trasę w całości. Oznaczało to dla mnie, że razem z Asią będziemy mieć miejsce na podium. Nic takiego jednak nie nastąpiło...Może to ja coś źle usłyszałam. Jednak i tak radość z pokonania trasy była ogromna. Po kilku dniach na stronie pojawiły się wyniki. Po głębszej analizie i przeczytaniu regulaminu wiedziałam, że coś mi się nie zgadza. Po konsultacji z Organizatorami okazało się, że razem z Asią jednak jesteśmy drugie, a nie czwarte. Czyli podium jest nasze :) Mężczyźni natomiast przeskoczyli z błędnej pozycji 11 na 5 miejsce. 

Gdy zaczynał się sezon 2018 obiecałam sobie, że zdobętę puchar dla Michałka. Ostatnio przecierając swoje trofea z kurzów uświadomiłalm sobie, że właśnie tego dokonałam. Mam nadzieje, że puchar dotrze do mnie pocztą :)

Ktoś powie, że nie liczy się puchar tylko dobra zabawa! Owszem liczy się dobra zabawa, ale nutka rywalizacji też musi być. W przeciwnym razie nie nazywałoby się to zawodami!



Czy wystartuję za rok?

Jeżeli zadalibyście mi to pytanie podczas maratonu powiedziałam NIE - Koniec z takimi rzeczami. Kiedy jednak emocje opadną to zmienia się nastawienie i już tylko pojawiają się myśli gdzie by tu wystartować. 

W imieniu swoim jak i ekipy dziękujemy Organizatorom za KIWON :)

Pozdrawiam
Kamila :)

2 komentarze:

  1. Musisz mieć wiele sił w sobie, że jeździsz w takie trasy i to będąc niewyspaną matką. Jesteś inspiracją dla niejednej kobiety! Powodzenia i trzymaj się ciepło!

    OdpowiedzUsuń