poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Sercu Bliski Beskid Niski - rowerowa wyprawa częścII :)

Zapraszam na drugą część relacji z Beskidu Niskiego :)

Wczesnym rankiem około godziny 07:00 rozdzwoniły się nasze budziki. Jeszcze chwila przeciągania i można wstawać. Dopadł mnie lekki katar bowiem całą noc mieliśmy otwarte okna na oścież...za drzwiami na korytarzu znajdowały się nasze rowerowe buty - wszystko to w trosce o nasze "bezpieczeństwo" jeśli wiecie co mam na myśli :D.

Punkt godzina 08:00 została otwarta restauracja i poszliśmy coś zjeść. Kto mnie zna ten wie, że jedzenie to moja pasja zaraz po rowerze, ale gdybym wiedziała, że te porcje będą tak duże to poprosiłabym przez pół :D Może to głupie, że piszę o takich rzeczach, ale spodobało mi się to, że nie mieliśmy wyliczonych po kilka kromek na głowę. Dostaliśmy cały chleb, a kiedy Pan właściciel zobaczył, że nam się kończy sam przyniósł nam drugi. Niby drobna rzecz, ale dla nas jak najbardziej na plus :)


Polecam: http://www.beskidniski.pl/modules.php?name=Content&pa=showpage&pid=15
Spakowani udajemy się jeszcze do pobliskiego sklepu. Woda, którą kupujemy musi nam wystarczyć na bardzo długo...kolejne takie miejsce nie wiadomo kiedy będzie.


Po naszym wyjeździe odbył się I Ultramaraton Magurski.
Na początku jedziemy bez szlaku asfaltową drogą, następnie tego asfaltu zaczyna być coraz mniej, aż pojawia się szutrówka. Po drodze zwiedzamy cmentarz żydowski.


Cmentarz łemkowski w miejscowości Żydowskie.
Po jakimś czasie mój kręgosłup daje o sobie znać. Przez całą noc zdążyłam odpocząć,a tutaj na nowo trzeba się przyzwyczaić do tego, że wszystko co mam to dźwigam ze sobą. Na szczęście szybko się do tego przyzwyczaiłam. Muszę się Wam czymś pochwalić...mistrzem pakowania to ja nigdy nie byłam, ale tym razem cud  :). Udało się tak "zgrabnie" zapakować, że niczego nie zabrakło. Jedynie na darmo przewiozłam bluzę i lekką kurtkę, ale takie rzeczy zawsze trzeba mieć ze sobą. Stwierdziłam, że jeszcze jedna cienka koszulka, bielizna i 3 dni bym mogła tak jeździć...w sumie co się będę ograniczać - nawet i 4 bym objechała :D. A no i nie myślcie sobie, że jak było 3 mężczyzn to coś mi przewieźli...żadnej taryfy ulgowej nie było :).



Po drodze liczymy, że spotkamy jakiegoś niedźwiedzia czy też inne zwierzę. Niestety, a może i lepiej nic takiego się nie dzieje. Za to nagle z lasu ni stąd ni zowąd pojawia się grupa maszerujących harcerzy. Beskid Niski cały czas zachwyca nas swoim pięknem :)


"Panowie na pewno dobrze jedziemy?" :D
Docieramy do miejscowości Huta Polańska. Naszym oczom ukazuję się murowany kościół z kamienia. Jest to jedyny ślad po tętniącej niegdyś życiem wsi. Historia mówi, że Hutę Polańską zasiedlali konfederaci barscy. Później okoliczne lasy należały do rodziny Stadnickich i to oni przyczynili się do założenia tu niewielkiej huty szkła, aby wykorzystać bogate zasoby drewna. Drugi podobny "zakład" powstał w sąsiedniej dolinie i dla odróżnienia nosił nazwę Huta Krempska. Lasy systematycznie karczowano, a ziemię przeznaczano pod uprawę. Obie miejscowości stanowiły enklawę polskiej ludności w łemkowskim otoczeniu. W drugiej połowie XIX w. coraz większa dostępność wyrobów fabrycznych wpłynęła na nierentowność górskich hut. Mieszkańcy zajęli się rolnictwem, co jednak nie było łatwe w wąskiej dolinie o mało urodzajnej ziemi. Przed II wojną światową w Hucie Polańskiej istniało około 40 gospodarstw rolnych. Parafia rzymskokatolicka była aż w Żmigrodzie, dlatego na nabożeństwa ludzie chodzili do cerkwi grecko-katolickiej w sąsiedniej Ciechanii. Jeszcze w 1939 r. rozpoczęto budowę kamiennego kościoła. Jego konsekracja miała odbyć się w pierwszych dniach września, ale wybuch wojny przekreślił te plany.  W wyniku pierwszych działań zbrojnych świątynia została poważnie uszkodzona. W czasie działań wojennych wieś została spalona, dlatego po jej zakończeniu mieszkańcy przenieśli się na lepsze ziemie pozostałe po wysiedlonych Łemkach. Ruina kościoła stała do lat 90. XX w., kiedy to z inicjatywy ówczesnego proboszcza z Polan i dawnych mieszkańców rozpoczęto jego odbudowę. W 1995 r. świątynia pw. św Jana z Dukli została uroczyście konsekrowana. Raz w roku, w drugą niedzielę lipca, odbywa się tu odpust gromadzący dawnych mieszkańców i turystów, którzy mogą liczyć na nocleg w pobliskim schronisku Hajstra.






Mieliśmy okazję wejść do środka i pozwiedzać łącznie z chórem. Naprawdę jestem pod wrażenie, że z takich ruin potrafili odbudować ten uroczy kościół.





Koniec zwiedzania. Wsiadamy znowu na rowery. Jedziemy drogami w nieznane cały czas nie mogąc wyjść z podziwu nad tym jak Beskid Niski jest cudowny. Wiem, że już to pisałam, ale tak naprawdę jest. Ścieżki mają taką powierzchnię. że się po nich wręcz "płynie". Beskid Wyspowy gdzie mieszkam ma to do siebie, że jest tam sporo kamieni więc czasem o szybkich zjazdach można zapomnieć.



Ekipa w komplecie :)


M&K :)
Kolejnym miejscem gdzie docieramy jest Ożenna. Czas tutaj zatrzymał się i to dosłownie. W roku 1945 większość mieszkańców wysiedlono do ZSRR. Pozostali w ramach akcji "Wisła" zamieszkali na ziemiach zachodnich. W latach siedemdziesiątych przy PGR istniał oddział zakładu karnego. Więźniowie pracowali przy produkcji rolnej i wycince drzew. Na skraju wsi stoją budynki dawnej strażnicy granicznej i starej szkoły.


Miejsca gdzie czas się zatrzymał...
Ta droga chyba nie miała końca...
Jest skwar i upał, a my mamy nadzieję, że gdzieś się ochłodzimy. Patrzymy na mapę " Ooo jest jeziorko" - myślę sobie popływamy :D Jednak było to jeziorko typu osuwiskowego. A, nie mógł sobie odmówić tej przyjemności i przez zupełny przypadek zamoczył tam swoje piękne niebieskie buty. Podobno dwukrotne pranie nie pomogło na usunięcie specyficznego zapachu :D


"Kąpiel" :)



Następnym miejscem, które skłania do refleksji jest opustoszała wieś Radocyna.Co jakiś czas mijamy jakieś pozostałości po domach. Jeden dom jest nawet całkiem nowy, ale niestety już zarośnięty i widać, że nikomu się tutaj nie śpieszy zamieszkiwać.

Polecam zapoznanie się z historią wsi Radocyna: 
 http://www.beskid-niski.pl/index.php?pos=/miejscowosci&ID=103

Wieś Radocyna - tak wyglądała dawniej.

Będąc w Radocynie warto zobaczyć/poszukać:
 
- na całej długości byłej Radocyny, na zachodnim brzegu Wisłoki dziesiątki mniej lub bardziej widocznych śladów domostw, piwnic, sadów
- cmentarz parafialny, odnowiony w zeszłym roku, na którym odrestaurowano kilkadziesiąt nagrobków autorstwa kamieniarzy z Bartnego
- cmentarz nr 43 z I-szej wojny światowej obok cmentarza parafialnego
- przy drodze murowany, zniszczony budynek szkoły (patrz opis)
- po lewej stronie za cmentarzem, na małym podwyższeniu w kępie drzew, miejsce po cerkwi unickiej, jeszcze są ślady po fundamentach i resztki kafli
- przy drodze kilkanaście krzyży i kaplic, niektóre naprawdę ładnie odnowione






Asfaltową drogą docieramy do placówki straży granicznej w Koniecznej. Na ławce pod zamkniętym sklepem robimy sobie przerwę na coś słodkiego. Czeka nas jeszcze trochę sporych podejść więc trzeba nabrać siły :).


Nie załapaliśmy się na promocję :P
Momentami jadę już ostatkiem sił. Po drodze mijamy odnowiony cmentarz rosyjski.



Na deser serwujemy sobie wyjście na Jaworzynę Konieczniańską (881 m). Wyjście jest naprawdę strome. Zaczynają boleć ręce od wynoszenia roweru, ale porównując z górą Lackowa to i tak jest łagodnie. Jak jest wyjście to później jest zjazd...pełen odlot :D. Następnie z Trzech Kopców zjeżdżamy na przełęcz Wysowską i szutrową drogą opuszczamy czerwony szlak. To jest jakiś paradoks, ale kiedy wiem, że jest stromo i ciężko to mi nagle sił przybywa nie wiadomo skąd i z uśmiechem na twarzy wypycham w górę rower. Wiem, że jak się nie będę ociągać to szybciej uda się zdobyć szczyt :)


Aparat jak zwykle wszystko spłaszczył...
Radość po zdobyciu kolejnego szczytu :D
Vrch Javorina.
Po dwóch dniach jazdy docieramy do miejscowości Wysowa gdzie zostawiliśmy samochody. W sumie zrobiliśmy około 110 km. Jak na tak długą trasę, aż trudno uwierzyć, że nie było żadnych "aferek" tzn. nikt się nie wywalił, nikt nie złapał kapcia :D Wszyscy cali i zdrowi :). Później udaliśmy się na późną kolację i z żalem opuściliśmy Beskid Niski.


Niestety czas wracać...

Jeszcze tu powrócimy... :)

Pozdrawiam
Kamila :)

P.S. Dla niewtajemniczonych pierwsza część dostępna tutaj :)
http://www.camilla14a.blogspot.com/2015/08/sercu-bliski-beskid-niski-rowerowa.html

wtorek, 25 sierpnia 2015

Sercu bliski Beskid Niski - rowerowa wyprawa część I :)

Wiedziałam, że kiedyś tutaj powrócę. Nie sądziłam jednak, że nastąpi to tak szybko. Miejsce, które od samego początku urzeka swoją prostotą :) Zapraszam Was na relację z Beskidu Niskiego.

Już we wtorek zaczęłam robić przygotowania do wyjazdu. Wiedziałam, że wszystko co będzie mi potrzebne muszę mieć w plecaku. Nie mogłam więc przesadzać...kanapki z kotletem i coś do picia to była podstawa :D Czekała nas długa droga :)

W środę 19.08.2015 tuż po godzinie 06:00 spotykamy się całą ekipą czyli ja, M., M.i A. w centrum Limanowej. Rowery załadowane na bagażnik możemy więc ruszać. Po około dwóch godzinach docieramy do miejscowości Wysowa. Jeszcze jakieś ostatnie zakupy i ruszamy zielonym szlakiem na Kozie Żebro (847 m). Pogoda naprawdę nam dopisuje nie za zimno, ani też nie za gorąco - idealnie na rower. Po dotarciu na szczyt jestem zdziwiona, że już tu jesteśmy - jakoś tak szybko mi minęło. Być może dlatego, że byłam tutaj po raz drugi. Trasa wtedy przebiegała trochę inaczej, ale o tym możecie poczytać we wcześniejszym wpisie:
 http://camilla14a.blogspot.com/2015/08/tam-gdzie-konczy-sie-beskid-sadecki.html


Kozie Żebro zdobyte :)
Z Koziego Żebra na dzień dobry strasznie stromy zjazd. Jak już ruszyłam to nie było możliwości żeby się wycofać bo skończyłoby się to bliskim kontaktem z ziemią. Na dole dojeżdżam do ekipy. Wszyscy ucieszeni od ucha do ucha :) Zapowiada się niesamowity dzień. Po drodze mijamy bazę namiotową SKPB Warszawa w Regietowie. Całkiem sympatyczne miejsce.


http://www.skpb.waw.pl/galeria/event/regetow.html#0
Szlaki w Beskidzie Niskim są bardzo dobrze oznaczone. Jazda po tych ścieżkach to prawdziwy relaks. Tak naprawdę to nie możemy wyjść z podziwu...oby tutaj cywilizacja nie dotarła.


Konkurs na przejazd pod drzewem :D Każdy znalazł swój sposób :)
Czerwonym szlakiem docieramy na Górę Rotunda (776 m). Znajduje się tutaj jeden z najpiękniejszych cmentarzy wojennych zaprojektowanych przez Duszana Jurkowicza o numerze 51. Pochowano tutaj 42 żołnierzy austriackich oraz 12 Rosjan. Na tablicy inskrypcyjnej znajduje się napis „Nie płaczcie, że leżym tak z dala od ludzi, a burze nam nie raz we znaki się dały. Wszak słońce co rano wcześniej nas tu budzi i wcześniej okrywa purpurą swej chwały”.




Na szczycie Góry Rotunda.
Jedziemy dalej czerwonym szlakiem. Po jakimś czasie docieramy do miejsca gdzie jest kilka domów i jakiś ośrodek wypoczynkowy. Zatrzymujemy się na chwilę w sklepie na lody i dalej w drogę.


Czerwony szlak :)
Nasz jedyny sklep na trasie.
Pora coś chyba zjeść konkretnego. Na pięknej zielonej łące, która chyba nie ma końca robimy postój na śniadanie :). Chwilę jeszcze jedziemy czerwonym szlakiem, a później jedziemy bez żadnych drogowskazów. Tylko tam gdzie intuicja nas zaprowadzi :D.


Śniadanie :)
Na chwilę wkraczamy na drogę asfaltową ponieważ po drodze jest kilka miejsc, które warto zobaczyć. Pierwsze z nich to Cerkiew parafialna greckokatolicka św. św. Kosmy i Damiana w Krzywej (obecnie kościół filialny rzymskokatolicki NMP Niepokalanie Poczętej) zaczęto wznosić w 1924 r. na miejscu wcześniej spalonych świątyń. Budowla wzorowana jest na cerkwiach staroruskich. Nad centralną częścią nawy znajduje się kopuła, a nad zachodnią i prezbiterium wieżyczki z pozornymi latarniami. Na ścianach obitych deskami nie ma polichromii. Wewnątrz świątyni zobaczyć można dwa ołtarze boczne z końca XIX w., a w prezbiterium znajduje się ołtarz główny z baldachimem i współczesnym tabernakulum. Obok cerkwi widnieje drewniana dzwonnica.


Cerkiew w Krzywej.
Kolejnym miejscem jest Pomnik upamiętniający katastrofę lotniczą samolotu Halifax w Banicy.

27 sierpnia 1944 r. z lotniska Campo Cassale koło Brindisi na południowym wschodzie Włoch wystartował samolot typu HP Halifax FS-P (JP295) celem dostarczenia zaopatrzenia powstańcom walczącym w Warszawie. Załoga samolotu w składzie: kpt. nawigator Franciszek Omylak, ppor. pilot Kazimierz Widacki, ppor. bombardier Konstanty Dunin-Horkawicz, ppor. strzelec pokładowy Tadeusz Mroczko, sierżant mechanik pokładowy Wilhelm Balcarek, sierżant radiooperator Jan Ozga, sierżant strzelec pokładowy Józef Skorczyk należała do 1586 Eskadry do Zadań Specjalnych (S.D.F.) utworzonej na bazie 301 dywizjonu bombowego stacjonującego we Włoszech. Eskadra posiadała własne samoloty, jednak do tego lotu został wypożyczony od 148 dywizjonu do zadań specjalnych RAF samolot Handley Page H.P. 59 HALIFAX B Mark II Series 1A. Po wystartowaniu z lotniska kontakt z samolotem został zerwany, nie odebrano z samolotu żadnych sygnałów, dlatego też przebieg lotu nie jest znany. Po wykonaniu zadania podczas lotu powrotnego samolot rozbił się w rejonie Banicy koło Gładyszowa, w Beskidzie Niskim. W katastrofie zginęła cała załoga samolotu. Znalezione szczątki części ciał członków załogi samolotu pochowane zostały przez miejscową ludność w miejscu katastrofy, ponieważ Niemcy zabronili pogrzebać je na cmentarzu. Po zakończeniu wojny szczątki złożono w dwóch trumnach na cmentarzu we wsi Krzywa.

Całość historii tutaj: http://www.polskaniezwykla.pl/web/place/26181,krzywa-pomnik-upamietniajacy-katastrofe-lotnicza-samolotu-halifax-w-banicy.html






Pomnik upamiętniający katastrofę lotniczą samolotu Halifax w Banicy.
Z asfaltowej drogi wkraczamy w jakieś krzaki i przedzieramy się nimi do Wołowca. Tak naprawdę nikogo to nawet nie dziwi, a jak jeszcze kogoś dziwi to nie powinien się tu nawet znaleźć. M. zawsze wymyśli taki wariant trasy, że nie wiadomo jak, ale zawsze udaje się dotrzeć do celu :)


Uff co za ulga, że nie miałam nart :)
Przedzieranie się przez krzaki nikogo tutaj nie dziwi :)
Przejeżdżając przez mały mostek naszym oczom ukazuje się duża bania z wodą. Nie namyślając się zbyt długo idziemy się ochłodzić. Woda jest lekko lodowata, ale nikomu to nie przeszkadza :)
 
Pluskanie :D
Kolejnym miejscem na naszej trasie jest Cerkiew filialna greckokatolicka Opieki Bogurodzicy w Wołowcu (obecnie cerkiew prawosławna pod tym samym wezwaniem) została wzniesiona w XVIII w. Jest to cerkiew zachodniołemkowska z łamanymi dachami namiotowymi i cebulkowymi zwieńczeniami. Ma izbicową wieżę oraz trójdzielny układ wnętrza, z prosto zamkniętym prezbiterium. Wnętrze, oprócz nawy, w której widać dach namiotowy, nakryto stropami płaskimi. W nawie i babińcu zachowały się fragmenty XIX  wiecznej polichromii ornamentalnej i figuralnej. Znajdujący się tu ikonostas z końca XVIII w. stanowi depozyt muzeum w Łańcucie.

W tym momencie w środku przeprowadzany jest remont.


http://www.drewniana.malopolska.pl/?page=obiekty&id=226
Cerkiew w oddali.
"Kamila i jej rowerzyści" :D

Kolejny szczyt jaki zdobywamy to Mareszka (801 m). Następnie zjeżdżamy do Bacówki PTTK w Bartnem. Tutaj robimy kolejne zaopatrzenie w wodę i zajadamy się pierogami łemkowskimi. W tym miejscu nasz kolega M. zorientował się, że my wcale nie wracamy dzisiaj do samochodu tylko mamy załatwiony nocleg w miejscowości Krempna. Okazało się, że wszystko co jest mu potrzebne zostawił w samochodzie w drugim plecaku. I tak oto się dowiedział po co A. całą drogę jak głupi wiezie ze sobą ręcznik :D Nie ma co...przynajmniej miał najlżejszy plecak z całej ekipy :) 
 


Relacja na żywo z Beskidu Niskiego... :D
Bacówka PTTK w Bartnem.
Wszystko co było potrzebne lub i nie znajdowało się w tych plecakach :)

Myślicie, że to już koniec wycieczki? Jeszcze nie :). Przed nami jeszcze kilka szczytów. Jakby tego było mało Panowie o inicjałach M. postanawiają wydłużyć trasę. A. coś tam pomarudził, ja się pośmiałam i oczywiście wybraliśmy rozbudowaną wersje trasy. Jak szaleć to szaleć bo nie wiadomo kiedy znowu będzie nam dane tutaj powrócić :).


Kapliczka przy drodze.
Pamiętacie jak pisałam, że na dzień dobry mieliśmy super zjazd? Na dobranoc zaserwowaliśmy sobie jeszcze lepszy. Chwila nieuwagi z mojej strony i mogłabym wpaść w jakąś przepaść...Oczywiście moi towarzysze nie mieli czasu się nad niczym zastanowić bo pomknęli niczym błyskawica i czekali na mnie na dole. Przed nami już ostatnia prosta szutrowa droga i kierujemy się do miejscowości Krempna.
 

Udało nam się jeszcze zrobić małe zakupy w sklepie, a następnie udaliśmy się do miejsca gdzie mieliśmy nocleg. Jeżeli ktoś z Was by się wybierał to polecam szczerze " Ośrodek wypoczynkowy POD JODŁĄ W KREMPNEJ". Ceny bardzo przystępne, warunki też super. Bardzo miła obsługa i co najważniejsze bez problemu znalazło się miejsce, aby bezpiecznie przechować nasze rowery :).


Zalew na Wisłoce w miejscowości Krempna.
Na koniec dnia pierogi z borówkami oraz piwo o smaku miód malina :D A co należało się :). Zmęczeni po całym dniu idziemy spać bo rano ciąg dalszy wyprawy.

Pokonaliśmy 53 km, około 2350 m przewyższenia, zdobyliśmy 8 szczytów. Adam na początku śmiał się " Eee co to taki Beskid Niski". Pod koniec dnia jednak już był bardziej pokorniejszy. 

Opis drugiego dnia i kolejnych 60 km już niebawem. Jak to wszystko piszę to wspomnienia ożywają i aż łezka w oku się kręci...jeszcze tam wrócę :)






Pozdrawiam
Kamila :)